Żużel w sztuce. Miejski Ośrodek Sztuki, Gorzów Wielkopolski 2018 ("Szum" nr 22)


Dawid Radziszewski słynie z luźnego stosunku do sztuki, ironii ukrytej za lekkimi tytułami wystaw i słabości do sportu. To wszystko mogliśmy znaleźć na kuratorowanej przez niego wystawie Żużel w sztuce w Miejskim Ośrodku Sztuki w Gorzowie Wielkopolskim.
Krótko mówiąc, Radziszewski zestawił liczne pamiątki żużlowe (wypożyczone z kolekcji muzealnych, klubowych i indywidualnych) z dziełami sztuki wykonanymi przez – jak czytamy w informacji prasowej – „czołówkę polskiej sceny sztuki współczesnej”. Pamiątek żużlowych nie będę tutaj wymieniał, natomiast jeśli chodzi o artystów, to dla porządku należy powiedzieć, że w wystawie wzięli udział: Dominika Olszowy, Tomasz Mróz, Michał Jankowski, Marcin Maciejowski, Wojciech Bąkowski, Paweł Althamer i Wilhelm Sasnal.
W tekście Zmierzch instytucji (opublikowanym na łamach internetowego „Szumu” 5 stycznia 2018) postawiłem tezę, że instytucje (przede wszystkim te publiczne), „zawłaszczając” sztukę, zarazem wzięły na siebie odpowiedzialność za realizację wysuwanych przez nią idei. Sztuka została „sformalizowana”, ale instytucje, umiejscawiając się w szerszym polu społecznym, żywią nadzieję, że przy użyciu sztuki będą mogły dalej wypełniać jej misję.
W tym kontekście kuratorska działalność Dawida Radziszewskiego jest dość szczególna. Nie jest on zainteresowany kontynuowaniem tejże awangardowej misji (a przynajmniej jako prywaty galerzysta nie musi czuć się do niej „zobowiązany”), ale ma niewątpliwą słabość do upłynniania granic między sztuką a niesztuką, co powoduje, że komentarz do spraw wykraczających poza galeryjną zabawę sam ciśnie mu się na usta. Dzięki temu udaje mu się tworzyć skromne, lecz niebanalne wystawy, których mogliby mu pozazdrościć etatowi kuratorzy.
Radziszewski jest oczywiście dzieckiem „popbanalistycznego” zwrotu w polskiej sztuce, ale jego słabość do „upłynniania sztuki” jest ugruntowana przede wszystkim na instytucjonalizmie. Zgodnie z instytucjonalną definicją sztuki coś jest sztuką nie ze względu na jakieś swoje cechy czy jakości, ale na mocy instytucjonalnej umowy. Świat sztuki „umówił się”, że pewne artefakty są dziełami sztuki, a umowa ta obowiązuje, ponieważ świat sztuki „umówił się”, że dziełem sztuki jest wszystko, co do czego „umówi się”, że nim jest. Radziszewski jest świadom panowania instytucjonalizmu i korzysta z tej świadomości.
Instytucjonalizm ma swoje niewątpliwe zalety, ale też łatwo poddaje się absurdalizacji czy po prostu kiepskim żartom uwłaczającym sztuce i instytucjom. Radziszewski oczywiście z niczego się nie wyśmiewa (no chyba że z „krakowskich” wystaw i ze Związku Polskich Artystów Plastyków, który w 2016 roku zorganizował w Rzeszowie wraz z tamtejszym klubem Stali wystawę o identycznym tytule), ponieważ nie ma sensu kpić z rzeczy oczywistych, a tym bardziej z tych, które legitymizują naszą władzę. Bawi się więc niewinnie samą możliwością „umawiania się”, pokazując swój dystans i delikatnie ironizując.
George Dickie pisał, że to, jak zakwalifikujemy obrazy wykonane przez szympansicę Betsy, zależy od instytucjonalnego tła. Dodawał jednak, że nawet jeśli nazwiemy je sztuką, bo zostały pokazane w Instytucie Sztuki w Chicago, to artystą będzie nie szympansica, ale ten, kto podjął decyzję o wystawieniu tych prac. Radziszewski kładzie buty Tomasz Golloba ze zbiorów Muzeum Sportu i Turystyki w Warszawie w pobliżu realistycznej rzeźby Walaska wykonanej przez Pawła Althamera, a puchary i trofea klubu Stal Gorzów pomiędzy powieszoną myszką Dominiki Olszowy (Golasek, 2018) i obrazem Wilhelma Sasnala (Rama silnika motoru Java, 2018). Na ścianie wiesza, niczym dzieło sztuki, plastikową torbę reklamową gorzowskiego klubu, a obok niej na ziemi przy ścianie – bez jakiejkolwiek informacji – usypuje kupkę łupinek słonecznika (być może jako komentarz zarówno do speedwaya, jak i do sztuki, której „czarny sport” jest tu metaforą). Nie ma sensu pytać o to, co tu jest sztuką, a co nią nie jest, ani kto tu jest artystą. Artystą jest oczywiście ostatecznie Dawid Radziszewski, a pokazywane eksponaty to jego decyzje, ale nie o to tutaj chodzi. Chodzi o doświadczenie obcowania z artefaktami ułożonymi zgodnie z pewną przemyślaną koncepcją i płynącą z tego przyjemność.
Do zabawy w „umawianie się” sport nadaje się szczególnie dobrze, ponieważ pozwala rozwinąć instytucjonalną zabawę kuratora w szerszy, nie tylko autoreferencyjny, komentarz. Radziszewski postanowił uczynić ze sportu żużlowego metaforę sztuki (a jak sztuki, to także całej reszty „niesztuki”). Jak pisze, „oba zawody wymagają absolutnego poświęcenia, oba niosą za sobą ryzyko. Zarówno w sztuce, jak i żużlu nie ma hamulców i można wypaść za bandę”. Taki jest żużel, taka jest sztuka i taki jest świat, w którym żyjemy. Ta krótka zachęta do interpretacji wystarczy, żeby każdy mógł rozszerzyć tę metaforę we własnym zakresie. Nie trzeba już tutaj długich tekstów kuratorskich, których autorzy powołują się na Arthura Danta i Pierre’a Bourdieu. Zamiast nich otrzymujemy ciekawy i dobrze napisany tekst Roberta Nogi przedstawiający historię i charakterystykę żużla. 
To znoszenie granic między sztuką a niesztuką w przypadku wystawy Żużel w sztuce nie jest jednostronne, a więc pozorne, to znaczy protekcjonalnie wykorzystujące rzeczywistość, aby rozegrać jakąś grę dla „elit” w autonomicznej przestrzeni galerii. Jest to wystawa rzeczywiście inkluzywna i egalitarna (postmodernistyczni intelektualiści powiedzieliby, że „podwójnie zakodowana”). Fani sportu i tak zwani normalni ludzie oglądają wystawę przedstawiającą historię speedwaya urozmaiconą artystycznymi artefaktami, które w jakiś sposób rozszczelniają muzealną powagę i rozszerzają wymowę eksponatów poza czysto sportowe skojarzenia. Natomiast „ludzie sztuki współczesnej” zostają zaproszeni do niezobowiązującej refleksji na temat samej sztuki. Pierwsi wsiadają na zabytkowy motocykl i robią sobie zdjęcie, drudzy sprawdzają na towarzyszącej wystawie mapce, czy na tym niepozornym zdjęciu pod numerem 7, postacią obejmującą od tytułu żużlowca w homoerotycznej pozie, jest rzeczywiście Cezary Bodzianowski.
To oczywiście nie znaczy, że świat sztuki nie interesuje się sportem. Takiemu stereotypowi przeczą przecież i sama wystawa, i prywatne skłonności Radziszewskiego, a także liczne afiliacje innych graczy w polu sztuki. Przypomniało mi się teraz facebookowe zdjęcie lecącego z obłędem w oczach, ubranego w koszykarską koszulke Rafała Wilka. Jednak speedway to (podobnie jak sztuka) sport tylko dla profesjonalistów. Zamiast więc wsiadać na ryczące maszyny, po wystawie rozegrano skromny mecz w kapsle. Sponsorzy jednak dopisali, tor został przygotowany profesjonalnie, a znamienite osoby polskiego świata sztuki rywalizowały z takim luzem i zaangażowaniem, z jakim na co dzień uprawiają sztukę.
Wszystkie myśli, które pojawiły się podczas wystawy w Gorzowie, zostały już wcześniej pomyślane. Nie jest to oczywiście żaden problem, ponieważ w świecie, w którym wszystko już było lub mogło być (na to samo wychodzi), liczy się indywidualne doświadczenie, a nie historia. Wszyscy czują się dobrze i wychodzą z uśmiechami na twarzy. Radziszewski w wywiadzie dla „Artlandu” z 13 kwietnia tego roku (Interview with Gallerist Dawid Radziszewski) powiedział, że zdecydowanie woli świat sztuki skupiony na „przyjemności”. W kontekście wystawy w Gorzowie brzmi to przewrotnie (i niepokojąco). Żużel to przecież sport pełen brudu, smrodu, hałasu, połamanych kości i burd na trybunach.