Anna i Adam Witkowscy znani są w
polskim świecie sztuki jako para, której bycie rodziną nie przeszkadza w byciu
artystami. Oczywiście nie tylko z tego. Zapewne także z szacunku, jaki
wzbudzają swoją niewyróżniająca się twórczością. Jeśli słowo „niewyróżniająca
się” brzmi niedobrze, to znaczy, że jesteśmy zakładnikami reżimu kariery, który
narzuca zasadę wyrazistości języka, rozpoznawalności stylu, aktualności tematu
i wiodącego medium. Witkowscy są do kariery zdystansowani. Używają różnych
poetyk i różnych strategii. Po prostu za pomocą sztuki tematyzują swoje życie i
swoje otoczenie. Życie jest w naszych czasach dość płynne i wielowątkowe,
otoczenie zaś często się zmienia. To może być własne mieszkanie we Wrzeszczu,
gentryfikowana Stocznia Gdańska, chłodny kontakt z korporacją, czy mroczna
salka prób śmierdząca potem i diabłem. Jeśli język sztuki nie uwzględnia
różnorodności rzeczywistości, to zachodzi podejrzenie, że artysta nie jest
wiarogodny. Wiarygodność można sprawdzać za pomocą przekładu. Chodzi o to, żeby
odbiorca rozpoznał w przekładzie tę samą rzeczywistość, jaką przełożyć chce dla
niego artysta. Witkowscy są parą od czasów liceum i od tego czasu przekładają
sobie wzajemnie swoje doświadczenia. To już szmat czasu. Wiedzą, że to sprawa
piekielnie trudna, ale też niezwykle ważna, bo jego stawką jest bliskość.
Wystawa „zaopiekuj się mną” to rzecz o przewrotności przekładu i niewyraźności
języka, o miłości własnej i poszukiwaniu siebie w historii innego.