Paweł Jarodzki, Wystawa bez tytułu, która miała się nazywać „Idę z nożem przez miasto” Trafostacja Sztuki, Szczecin ("Szum" nr 25)


Paweł Jarodzki jest profesorem na Wydziale Malarstwa i Rzeźby w Akademii Sztuk Pięknych we Wrocławiu. Związany jest też z BWA Awangarda we Wrocławiu, gdzie do niedawna był kuratorem od 15 lat. W 2014 roku wydał bardzo ciekawą – także w obszarze komiksu – powieść obrazkową zatytułowaną Kompletna historia wszechświata ze szczególnym uwzględnieniem Polski. Jest w świecie sztuki powszechnie znany jako współtwórca, animator i kontynuator ducha Luxusu, ważna postać wrocławskiego środowiska niezależnych artystów lat 80. i początku 90. Jarodzki czasem narzeka na to utarte skojarzenie, ale z drugiej strony nie robi zbyt wiele, żeby z tym stereotypem zerwać. Różnie o tym można myśleć. Ja poczytuję tę „specyfikę” jako wyraz szczerości i „pozostawania sobą”.
Wystawa Jarodzkiego w Szczecinie jest prezentacją o ciekawych ambicjach. W tekście kuratorskim czytamy o instalacji site-specific dla głównej sali wystawienniczej Trafo, padają także mocne słowa odnoszące do pozaartystycznych społeczno-politycznych aktualiów – nasilających się tendencji nacjonalistycznych i radykalizacji zachowań w przestrzeni publicznej. Na wystawie pokazano prace artysty powstające od lat 80. do czasów obecnych, możemy więc traktować tę prezentację jako rodzaj retrospektywy, a przynajmniej jako ogólne przybliżenie sylwetki artysty. Pojawiły się tu między innymi rysunki, wydruki z szablonów, teksty, druki urzędowe, fotograficzne dokumentacje działań, prace w technikach mieszanych i inne, o nie zawsze jasnym statusie. Przynajmniej część ekspozycji zachęcała odbiorcę do interakcji. Aby wejść w przekaz Jarodzkiego, trzeba było znaleźć swoją ścieżkę oglądania i trochę na własną ręką poszperać, przy czym prac – szczególnie o małych formatach, powielanych na ksero – było na tyle dużo, że trudno było oczekiwać, że widzowi uda się poznać dosłownie wszystko.  
Twórczość Jarodzkiego należy już do kanonu polskiej sztuki. Znamy ją, lubimy i mamy do niej sentyment, ponieważ przypomina nam czasy, gdy młoda sztuka powstawała samorzutnie, miała wymiar subkulturowy i kontestatorski. Jego prace można traktować jako fragmenty jednej opowieści o świecie pełnym absurdu, zideologizowanym i zawłaszczonym przez różne wyrastające ponad jednostkę i obce względem niej siły – polityczne, ekonomiczne, religijne i inne. Jarodzki nie ma dobrego zdania o świecie, w którym żyjemy i jest zdecydowanym pesymistą. W jego oczach sytuacja jest generalnie beznadziejna i napawa bezradnością, ponieważ zakłamanie, ideologiczne otumanienie, a przy tym egoizm i polityczny partykularyzm sięgają tak głęboko, że trudno wyobrazić sobie jakąkolwiek zauważalną zmianę na lepsze. Odnosząc się do prac artysty, trudno byłoby też określić, czym w ogóle miałoby być to „lepsze”? Odruchowo odpowiedzielibyśmy pewnie, że chodzi przecież o większą wolność dla jednostek. Jarodzki w swoich poszczególnych pracach umiejętnie unika deklaracji ideologicznych. Nie jest naiwny i wie, że także idea wolności podlega zawłaszczeniom i wiąże się z rozmaitymi problemami. Przytoczę tutaj tekst, na który natrafiłem na zalepionej pracami ścianie, który – moim zdaniem – świetnie pasuje do koncepcji całej wystawy. W tekście tym artysta najpierw wymienia, jakie człowiek ma prawa (ma prawo żyć tak, jak chce, jeść to, co chce, mieszkać tam, gdzie chce, mówić to, co chce, i tak dalej), a następnie kończy „logiczną konsekwencją” przyjęcia tych postulatów: „człowiek ma prawo zabijać tych, którzy udaremniają mu korzystanie z tych praw”. Niejasny stosunek autora doskonale wzmacnia potencjał refleksyjny tego tekstu, aż ciarki przechodzą po plechach. Tak dzieje się w wielu jego pracach i jest to ich niewątpliwa wartość. Żałuję, że Jarodzkiemu nie udało się utrzymać tej jakości na metapoziomie. W tekście do wystawy zupełnie niepotrzebnie podaje wyjaśnienia z obawy przed niewłaściwym zrozumieniem swoich intencji: „Obecnie tytuł wystawy brzmi, jakby został stworzony pod wpływem tych tragicznych okoliczności. Jakby autor akceptował przemoc i morderstwo, albo przynajmniej chciał je wykorzystać dla nadania wystawie rozgłosu. Dlatego pierwszą moją myślą była zmiana tytułu i całkowite odcięcie się od tej sytuacji”. Komentarz ten nie brzmi jak „podwójna gra” i uważam go za dość poważny „błąd strategiczny”. Zdecydowanie wolałbym także na tym poziomie utrzymać się w klimacie prac i nie zostać pozbawionym inspirującej niepewności. To ciekawe, że w latach 80. łatwiej było Jarodzkiemu zachować wesoły dystans niż dzisiaj. Nie sądzę, że w Polsce jest – mimo wszystko – aż tak źle, żeby trzeba było rezygnować z „przesunięć” dokonywanych na przedstawieniach i schodzić na „poziom traumy”.
Prace Jarodzkiego zostały pokazane w trzech pomieszczeniach należących do głównej przestrzeni wystawienniczej Trafo. W dwóch małych salach bocznych zestawiono na zasadzie kontrastu zasadniczy wybór prac z całego dorobku artysty. Pierwsza sala ma charakter czarno-białej estetyki „ksero” lat 90., którą zaaranżowano zgodnie z zasadą spontanicznego bałaganu niosącego ze sobą szczerość i autentyczność. Mogliśmy tu zobaczyć wiele klasycznych projektów artysty, w tym przebranego za księdza i strzelającego z pistoletu Elvisa Presleya oraz Myszkę Miki w różnych wcieleniach, hasła w rodzaju: „stop marsjanizacji Polski”, rysunki z Kompletnej historii wszechświata. Z pewnością rzucały się w oczy wystające z narożników flagi Polski z hasłem: „Prawa kobiet. Lewa mężczyzn”, w których artysta w ryzykowny sposób (jak pokazała wystawa Chcę być kobietą w galerii XX1) przypomina, że prawa jednej płci są odbiciem praw drugiej płci i należy o nich mówić względem siebie. Na wprost wejścia przy suficie umieszczono w identycznych ramach portrety „pamiątkowe” postaci odnotowanych przez historię, ale zmarginalizowanych. Wyglądają jak nowi polscy bohaterowie, którzy mogliby zamiast „Lechów Kaczyńskich” i „Jan Pawłów II” wisieć w polskich szkołach i urzędach. Są wśród nich argentyński anarchista polsko-żydowskiego pochodzenia (Szymon Radowicki) i austriacki żołnierz rozstrzelany za odmowę wykonania wyroku śmierci na polskich cywilach (Otto Schimek).
W drugiej sali – „kolorowej”, zdecydowanie bardziej minimalistycznej i uporządkowanej – zaprezentowano kolaże, fotografie i inne techniki mieszane. Jarodzki w swoisty sposób łączy tutaj żydowską gwiazdę Dawida, motywy ezoteryczne i New Age, teorię spiskową, ikonografię popkulturową, pamiątkarstwo i dokumentację własnego działania. Mieszanka to dość dziwna i może irytować zbyt dużym ładunkiem pretensjonalności i banalności. Na przykład po prawej stronie sali powieszono obraz z prostolinijnym stwierdzeniem: „Mam dość tego”, które chyba dobrze oddaje ogólny stosunek autora do tego, co dzieje się na świecie, a w centralnym miejscu na wprost wejścia znalazł się obraz z prowokująco banalnym stwierdzeniem, które można uznać chyba za lejtmotyw całej wystawy: „Politycy nie wejdą do królestwa niebieskiego”. Aż chce się odpowiedzieć równie banalnie: ja też mam dosyć, a politycy oczywiście nie wejdą, bo, po pierwsze, nie zasłużyli, a po drugie, „królestwo niebieskie” nie istnieje. Trzeba jednak powiedzieć, że uczucie dezorientacji i irytacji, towarzyszące przebywaniu w tej sali, nie jest pozbawione wartości.
W największej sali stworzono zapowiadaną w tekście instalację site-specific. Składają się na nią różne białe koszule z czarnymi nadrukami z szablonów, które rozwieszono na kilkunastu sznurach rozmieszczonych równolegle względem siebie w systemie „od ściany do ściany”. Na koszulach wydrukowano głównie znane już szablony Jarodzkiego. Część z nich powtarza się, możemy je też zobaczyć jako wydruki na papierze w opisywanych wcześniej salach. Nie widzę specjalnego uzasadnienia dla tych decyzji, poza takim, że jest to popartowy szablon, więc powielanie go jest czymś naturalnym. To powtórzenie nie pełni jednak tutaj istotnej roli (jak u Warhola), sprawia raczej wrażenie wyczerpania się materiału do prezentacji. Zastanawiam się też nad potrzebą użycia względem tej instalacji określenia „site-specific”. Dlaczego właściwie nie wykorzystano charakterystycznych dla Trafo balkonów okalających na wysokości dwóch pięter główne pomieszczenie? Taką aranżację warto byłoby oglądać z różnych miejsc i nigdzie indziej nie dałoby się jej w takiej formie pokazać. Zamiast tego koszule powieszono w równych rzędach na wysokości twarzy, a sznury zamocowano w taki sposób, że prawie nie wchodzą w kontakt fizyczny z budynkiem. Ktoś złośliwy mógłby powiedzieć, że chodziło o doświadczenie bycia w zespole koszykarzy, którzy włożyli koszulki z szablonami artysty i ustawili się w karnym szeregu bojówkarzy Falangi. Prawdę mówiąc, to byłby niegłupi pomysł. Wydaje się jednak, że chodziło raczej o nawiązanie do zwyczaju rozwieszania prania między kamienicami, popularnego w krajach Europy Południowej. W tekście do wystawy Jarodzki przywołuje tradycję hiszpańskiego szablonu w kontekście wojny domowej. Aranżacja z koszulami niestety na pierwszy rzut oka sprawia wrażenie decyzji formalno-wystawienniczej. Przebija w niej skupienie na zaprezentowaniu prac, a nie na przekazie, dla którego – jak się wydaje – ten wybór miałyby być podstawą. Brakuje też istotnego związku z charakterem przestrzeni.
Paweł Jarodzki zwykle odcina się od tak zwanej poważnej sztuki zaangażowanej. W Trafo – na poziomie samej wystawy – zdaje się tracić dystans. Całkiem serio deklaruje, że ma już dosyć obecnej rzeczywistości społeczno-politycznej i nie ukrywa swoich motywacji: „Powody powstania tego szablonu są teraz jeszcze bardziej oczywiste. Radykalizacja postaw, obłęd, przełamanie kolejnego tabu w życiu publicznym, dzieją się tu i teraz. Zostaje poczucie lęku i bezradności. Przyszłość stała się nieprzewidywalna”. Chodzi oczywiście o sytuację w Polsce, dla której bezpośrednim odniesieniem jest morderstwo prezydenta Gdańska, do którego doszło miesiąc przed otwarciem wystawy. Szablon jawi się w słowach twórcy jako szczere medium szybkiego reagowania, które pozwala z niezależnej pozycji skomentować palące aktualne problemy. Artysta pisze: „Szablon jest znakiem. Jest ręką odbitą przez anonimowego artystę w prehistorycznej grocie, jest sitodrukiem Warhola, jest plakatem propagandowym odbijanym na murach Barcelony w czasie wojny domowej. Pojawia się zawsze tam, gdzie nie ma czasu. Gdzie rozpalone umysły poganiają niewprawne ręce…”.
Jest to oczywiste mitologizowanie tego medium. Słowa Jarodzkiego brzmią punkowo, bojówkarsko, szamańsko i romantycznie. Nasuwa się pytanie, jak się one mają do jego wystawy w Trafo i czy nie służą jedynie sztucznemu pompowaniu zaangażowania. Jest oczywiste, że jego szablony zostały w Trafo zaaranżowane w cieplarnianych, instytucjonalnych warunkach i sam ten fakt każe nam dystansować się od przytoczonych wyżej słów artysty. Nie chciałbym się tutaj skupiać na sprzecznościach związanych z przeniesieniem sztuki ulicy do instytucji, ponieważ refleksja na ten temat prawdopodobnie zaprowadziłaby mnie do zanegowania sensowności tego typu pokazów. Nie oczekuję, że profesor pod osłoną nocy będzie biegał z szablonem po ulicach Szczecina (chociaż może nadal tak robi – na wystawie znalazło się wezwanie go na policję w charakterze podejrzanego z roku 2015). Rozumiem także argument (chociaż się z nim nie zgadzam), że to już inne czasy, bo szablony odbija się dzisiaj na sieciówkowych T-shirtach. Zastanawiam się jednak, czy warto w takiej sytuacji obstawać przy zmitologizowanym etosie szablonu. Zamiast zaczarowywać szablon, może lepiej byłoby go zdekonstruować, odwołując się do teraźniejszą kondycji sztuki.
Relacja między ambicją prześwietlenia obecnej sytuacji politycznej aktualnym politycznym komentarzem a ideą prezentacji dorobku artysty budzi wątpliwości. Jarodzki przywołuje etos szablonu jako medium szybkiego reagowania, ale szablony zaprezentowane w Trafo pochodzą z ostatnich 30 lat. Podobnie jest z powyższą wypowiedzią o szablonie, która cytowana była już podczas innych wystaw i pochodzi co najmniej z 2010 roku (może nawet z 1989 roku). Jeśli mielibyśmy do czynienia po prostu z retrospektywą, nie byłoby to żadnym problemem. Wystawa ta chce być jednak – przynajmniej w warstwie deklaratywnej – także szybką reakcją na aktualne wydarzenia. W tej sytuacji to trochę dziwne, że postanawia skomentować aktualną sytuację społeczno-polityczną za sprawą przekrojowej prezentacji dorobku artystycznego sięgającego lat 80. Kilka nowych prac, które i tak gubią się w całej ekspozycji, niewiele tu zmienia. Sytuacja ta przywodzi na myśl skojarzenie między szablonem a strategią „kopiuj–wklej”. Być może dzisiaj – w czasach prymatu bezpieczeństwa i pełnych brzuchów, ale też pośpiechu i konieczności szybkiego reagowania – strategia ta lepiej odzwierciedla życie niż szablon.