Wystawa Jarodzkiego w Szczecinie jest prezentacją o ciekawych ambicjach.
W tekście kuratorskim czytamy o instalacji site-specific dla głównej sali wystawienniczej Trafo, padają
także mocne słowa odnoszące do pozaartystycznych społeczno-politycznych
aktualiów – nasilających się tendencji nacjonalistycznych i radykalizacji
zachowań w przestrzeni publicznej. Na wystawie pokazano prace artysty
powstające od lat 80. do czasów obecnych, możemy więc traktować tę prezentację
jako rodzaj retrospektywy, a przynajmniej jako ogólne przybliżenie sylwetki
artysty. Pojawiły się tu między innymi rysunki, wydruki z szablonów, teksty,
druki urzędowe, fotograficzne dokumentacje działań, prace w technikach
mieszanych i inne, o nie zawsze jasnym statusie. Przynajmniej część ekspozycji
zachęcała odbiorcę do interakcji. Aby wejść w przekaz Jarodzkiego, trzeba było
znaleźć swoją ścieżkę oglądania i trochę na własną ręką poszperać, przy czym
prac – szczególnie o małych formatach, powielanych na ksero – było na tyle
dużo, że trudno było oczekiwać, że widzowi uda się poznać dosłownie
wszystko.
Twórczość Jarodzkiego należy już do kanonu polskiej sztuki. Znamy ją,
lubimy i mamy do niej sentyment, ponieważ przypomina nam czasy, gdy młoda sztuka
powstawała samorzutnie, miała wymiar subkulturowy i kontestatorski. Jego prace
można traktować jako fragmenty jednej opowieści o świecie pełnym absurdu,
zideologizowanym i zawłaszczonym przez różne wyrastające ponad jednostkę i obce
względem niej siły – polityczne, ekonomiczne, religijne i inne. Jarodzki nie ma
dobrego zdania o świecie, w którym żyjemy i jest zdecydowanym pesymistą. W jego
oczach sytuacja jest generalnie beznadziejna i napawa bezradnością, ponieważ
zakłamanie, ideologiczne otumanienie, a przy tym egoizm i polityczny
partykularyzm sięgają tak głęboko, że trudno wyobrazić sobie jakąkolwiek
zauważalną zmianę na lepsze. Odnosząc się do prac artysty, trudno byłoby też
określić, czym w ogóle miałoby być to „lepsze”? Odruchowo odpowiedzielibyśmy
pewnie, że chodzi przecież o większą wolność dla jednostek. Jarodzki w swoich
poszczególnych pracach umiejętnie unika deklaracji ideologicznych. Nie jest
naiwny i wie, że także idea wolności podlega zawłaszczeniom i wiąże się z
rozmaitymi problemami. Przytoczę tutaj tekst, na który natrafiłem na zalepionej
pracami ścianie, który – moim zdaniem – świetnie pasuje do koncepcji całej
wystawy. W tekście tym artysta najpierw wymienia, jakie człowiek ma prawa (ma
prawo żyć tak, jak chce, jeść to, co chce, mieszkać tam, gdzie chce, mówić to,
co chce, i tak dalej), a następnie kończy „logiczną konsekwencją” przyjęcia
tych postulatów: „człowiek ma prawo zabijać tych, którzy udaremniają mu
korzystanie z tych praw”. Niejasny stosunek autora doskonale wzmacnia potencjał
refleksyjny tego tekstu, aż ciarki przechodzą po plechach. Tak dzieje się w
wielu jego pracach i jest to ich niewątpliwa wartość. Żałuję, że Jarodzkiemu
nie udało się utrzymać tej jakości na metapoziomie. W tekście do wystawy
zupełnie niepotrzebnie podaje wyjaśnienia z obawy przed niewłaściwym
zrozumieniem swoich intencji: „Obecnie tytuł wystawy brzmi, jakby został
stworzony pod wpływem tych tragicznych okoliczności. Jakby autor akceptował
przemoc i morderstwo, albo przynajmniej chciał je wykorzystać dla nadania
wystawie rozgłosu. Dlatego pierwszą moją myślą była zmiana tytułu i całkowite
odcięcie się od tej sytuacji”. Komentarz ten nie brzmi jak „podwójna gra” i
uważam go za dość poważny „błąd strategiczny”. Zdecydowanie wolałbym także na
tym poziomie utrzymać się w klimacie prac i nie zostać pozbawionym inspirującej
niepewności. To ciekawe, że w latach 80. łatwiej było Jarodzkiemu zachować
wesoły dystans niż dzisiaj. Nie sądzę, że w Polsce jest – mimo wszystko – aż
tak źle, żeby trzeba było rezygnować z „przesunięć” dokonywanych na
przedstawieniach i schodzić na „poziom traumy”.
Prace Jarodzkiego zostały pokazane w trzech pomieszczeniach należących do
głównej przestrzeni wystawienniczej Trafo. W dwóch małych salach bocznych zestawiono
na zasadzie kontrastu zasadniczy wybór prac z całego dorobku artysty. Pierwsza
sala ma charakter czarno-białej estetyki „ksero” lat 90., którą zaaranżowano zgodnie
z zasadą spontanicznego bałaganu niosącego ze sobą szczerość i autentyczność.
Mogliśmy tu zobaczyć wiele klasycznych projektów artysty, w tym przebranego za
księdza i strzelającego z pistoletu Elvisa Presleya oraz Myszkę Miki w różnych
wcieleniach, hasła w rodzaju: „stop marsjanizacji Polski”, rysunki z Kompletnej
historii wszechświata. Z pewnością rzucały się w oczy wystające z
narożników flagi Polski z hasłem: „Prawa kobiet. Lewa mężczyzn”, w których
artysta w ryzykowny sposób (jak pokazała wystawa Chcę być kobietą w
galerii XX1) przypomina, że prawa jednej płci są odbiciem praw drugiej płci i należy
o nich mówić względem siebie. Na wprost wejścia przy suficie umieszczono w
identycznych ramach portrety „pamiątkowe” postaci odnotowanych przez historię,
ale zmarginalizowanych. Wyglądają jak nowi polscy bohaterowie, którzy mogliby
zamiast „Lechów Kaczyńskich” i „Jan Pawłów II” wisieć w polskich szkołach i
urzędach. Są wśród nich argentyński anarchista polsko-żydowskiego pochodzenia
(Szymon Radowicki) i austriacki żołnierz rozstrzelany za odmowę wykonania
wyroku śmierci na polskich cywilach (Otto Schimek).
W drugiej sali – „kolorowej”, zdecydowanie bardziej minimalistycznej i
uporządkowanej – zaprezentowano kolaże, fotografie i inne techniki mieszane.
Jarodzki w swoisty sposób łączy tutaj żydowską gwiazdę Dawida, motywy
ezoteryczne i New Age, teorię spiskową, ikonografię popkulturową, pamiątkarstwo
i dokumentację własnego działania. Mieszanka to dość dziwna i może irytować zbyt
dużym ładunkiem pretensjonalności i banalności. Na przykład po prawej stronie
sali powieszono obraz z prostolinijnym stwierdzeniem: „Mam dość tego”, które chyba
dobrze oddaje ogólny stosunek autora do tego, co dzieje się na świecie, a w
centralnym miejscu na wprost wejścia znalazł się obraz z prowokująco banalnym
stwierdzeniem, które można uznać chyba za lejtmotyw całej wystawy: „Politycy
nie wejdą do królestwa niebieskiego”. Aż chce się odpowiedzieć równie banalnie:
ja też mam dosyć, a politycy oczywiście nie wejdą, bo, po pierwsze, nie
zasłużyli, a po drugie, „królestwo niebieskie” nie istnieje. Trzeba jednak
powiedzieć, że uczucie dezorientacji i irytacji, towarzyszące przebywaniu w tej
sali, nie jest pozbawione wartości.
W największej sali stworzono zapowiadaną w tekście instalację site-specific.
Składają się na nią różne białe koszule z czarnymi nadrukami z szablonów, które
rozwieszono na kilkunastu sznurach rozmieszczonych równolegle względem siebie w
systemie „od ściany do ściany”. Na koszulach wydrukowano głównie znane już
szablony Jarodzkiego. Część z nich powtarza się, możemy je też zobaczyć jako
wydruki na papierze w opisywanych wcześniej salach. Nie widzę specjalnego
uzasadnienia dla tych decyzji, poza takim, że jest to popartowy szablon, więc
powielanie go jest czymś naturalnym. To powtórzenie nie pełni jednak tutaj istotnej
roli (jak u Warhola), sprawia raczej wrażenie wyczerpania się materiału do
prezentacji. Zastanawiam się też nad potrzebą użycia względem tej instalacji
określenia „site-specific”. Dlaczego właściwie nie wykorzystano
charakterystycznych dla Trafo balkonów okalających na wysokości dwóch pięter
główne pomieszczenie? Taką aranżację warto byłoby oglądać z różnych miejsc i
nigdzie indziej nie dałoby się jej w takiej formie pokazać. Zamiast tego
koszule powieszono w równych rzędach na wysokości twarzy, a sznury zamocowano w
taki sposób, że prawie nie wchodzą w kontakt fizyczny z budynkiem. Ktoś
złośliwy mógłby powiedzieć, że chodziło o doświadczenie bycia w zespole
koszykarzy, którzy włożyli koszulki z szablonami artysty i ustawili się w
karnym szeregu bojówkarzy Falangi. Prawdę mówiąc, to byłby niegłupi pomysł.
Wydaje się jednak, że chodziło raczej o nawiązanie do zwyczaju rozwieszania
prania między kamienicami, popularnego w krajach Europy Południowej. W tekście
do wystawy Jarodzki przywołuje tradycję hiszpańskiego szablonu w kontekście
wojny domowej. Aranżacja z koszulami niestety na pierwszy rzut oka sprawia
wrażenie decyzji formalno-wystawienniczej. Przebija w niej skupienie na
zaprezentowaniu prac, a nie na przekazie, dla którego – jak się wydaje – ten wybór
miałyby być podstawą. Brakuje też istotnego związku z charakterem przestrzeni.
Paweł Jarodzki zwykle odcina się od tak zwanej poważnej sztuki
zaangażowanej. W Trafo – na poziomie samej wystawy – zdaje się tracić dystans.
Całkiem serio deklaruje, że ma już dosyć obecnej rzeczywistości
społeczno-politycznej i nie ukrywa swoich motywacji: „Powody powstania tego
szablonu są teraz jeszcze bardziej oczywiste. Radykalizacja postaw, obłęd,
przełamanie kolejnego tabu w życiu publicznym, dzieją się tu i teraz. Zostaje
poczucie lęku i bezradności. Przyszłość stała się nieprzewidywalna”. Chodzi
oczywiście o sytuację w Polsce, dla której bezpośrednim odniesieniem jest
morderstwo prezydenta Gdańska, do którego doszło miesiąc przed otwarciem wystawy.
Szablon jawi się w słowach twórcy jako szczere medium szybkiego reagowania,
które pozwala z niezależnej pozycji skomentować palące aktualne problemy.
Artysta pisze: „Szablon jest znakiem. Jest ręką odbitą przez anonimowego
artystę w prehistorycznej grocie, jest sitodrukiem Warhola, jest plakatem
propagandowym odbijanym na murach Barcelony w czasie wojny domowej. Pojawia się
zawsze tam, gdzie nie ma czasu. Gdzie rozpalone umysły poganiają niewprawne
ręce…”.
Jest to oczywiste mitologizowanie tego medium. Słowa Jarodzkiego brzmią
punkowo, bojówkarsko, szamańsko i romantycznie. Nasuwa się pytanie, jak się one
mają do jego wystawy w Trafo i czy nie służą jedynie sztucznemu pompowaniu
zaangażowania. Jest oczywiste, że jego szablony zostały w Trafo zaaranżowane w
cieplarnianych, instytucjonalnych warunkach i sam ten fakt każe nam dystansować
się od przytoczonych wyżej słów artysty. Nie chciałbym się tutaj skupiać na
sprzecznościach związanych z przeniesieniem sztuki ulicy do instytucji,
ponieważ refleksja na ten temat prawdopodobnie zaprowadziłaby mnie do
zanegowania sensowności tego typu pokazów. Nie oczekuję, że profesor pod osłoną
nocy będzie biegał z szablonem po ulicach Szczecina (chociaż może nadal tak
robi – na wystawie znalazło się wezwanie go na policję w charakterze
podejrzanego z roku 2015). Rozumiem także argument (chociaż się z nim nie
zgadzam), że to już inne czasy, bo szablony odbija się dzisiaj na sieciówkowych
T-shirtach. Zastanawiam się jednak, czy warto w takiej sytuacji obstawać przy
zmitologizowanym etosie szablonu. Zamiast zaczarowywać szablon, może lepiej
byłoby go zdekonstruować, odwołując się do teraźniejszą kondycji sztuki.
Relacja między ambicją prześwietlenia obecnej sytuacji politycznej
aktualnym politycznym komentarzem a ideą prezentacji dorobku artysty budzi
wątpliwości. Jarodzki przywołuje etos szablonu jako medium szybkiego
reagowania, ale szablony zaprezentowane w Trafo pochodzą z ostatnich 30 lat.
Podobnie jest z powyższą wypowiedzią o szablonie, która cytowana była już
podczas innych wystaw i pochodzi co najmniej z 2010 roku (może nawet z 1989
roku). Jeśli mielibyśmy do czynienia po prostu z retrospektywą, nie byłoby to
żadnym problemem. Wystawa ta chce być jednak – przynajmniej w warstwie
deklaratywnej – także szybką reakcją na aktualne wydarzenia. W tej sytuacji to
trochę dziwne, że postanawia skomentować aktualną sytuację społeczno-polityczną
za sprawą przekrojowej prezentacji dorobku artystycznego sięgającego lat 80.
Kilka nowych prac, które i tak gubią się w całej ekspozycji, niewiele tu
zmienia. Sytuacja ta przywodzi na myśl skojarzenie między szablonem a strategią
„kopiuj–wklej”. Być może dzisiaj – w czasach prymatu bezpieczeństwa i pełnych
brzuchów, ale też pośpiechu i konieczności szybkiego reagowania – strategia ta lepiej
odzwierciedla życie niż szablon.