Dziewczyna z nerwami na wierzchu i widmem raka majaczącym nad głową. Rozmowa z Basią Bańdą ("Obieg", 16.06.2014)





ŁM: Co jest dla ciebie najbardziej zajmującym tematem sztuki?

BB: Trudne pytanie. Interesują mnie różne rzeczy, ale najbardziej chyba emocje
i tajemnica.

Wolisz zakrywać rzeczywistość czy ją odkrywać?

Raczej odkrywać. Próbuję odsłonić rzeczy na co dzień niedostrzegane, które nie zwracają na siebie uwagi, ale bywają fascynujące.

Czy myślisz o swoich pracach w kontekście psychologii nieświadomości jako efekcie czegoś w rodzaju automatycznego zapisu, o którym pisał kiedyś André Breton, czy traktujesz je bardziej jak ilustracje do książek?

Powiedziałabym, że łączę obydwie te sprawy. Kiedy rozlewam farbę na płótno, nie jestem w stanie jej do końca kontrolować i nawet nie chcę. Pozwalam jej swobodnie się rozlać i wykreować własny świat. Czasami cała idea obrazu jej się podporządkowuje, a czasami wygrywa ilustracja.

Znana jesteś przede wszystkim z obrazów wykonywanych akwarelami i ekoliną. Dlaczego związałaś się tak mocno z tą techniką?

To był przypadek. Znalazłam w domu pudełko z akwarelami, które kupiłam, kiedy poznawałam różne techniki malarskie. Ta kojarzyła mi się wtedy z tradycyjnym malarstwem pejzażowym i pomyślałam, że użycie jej w trochę inny sposób może być interesujące. Tak powstały „lekcje angielskiego". Podczas malowania „lekcji" akwarela stawała mi się coraz bliższa i coraz lepiej poznawałam jej możliwości. Pomyślałam, żeby spróbować malować nią po płótnie. I jak już zaczęłam, to nie mogłam przestać. Świat akwareli na płótnie mnie wchłonął. Po jakimś czasie odkryłam ekoliny, które zostawiają bardziej intensywny ślad, przypominają tusze. Spodobały mi się i porzuciłam akwarele na ich rzecz. Zdaję sobie sprawę, że mogłabym uzyskać podobne efekty, pracując z farbą olejną, ale kiedy maluję olejami, robi mi się niedobrze. Zapach rozcieńczalników i samej farby wywołuje u mnie ból głowy, dlatego na razie zostanę przy ekolinach.

Wykonujesz też obiekty. Jakie miejsce w twojej twórczości zajmuje rzeźba?

W moim wypadku obiekt stanowi dopełnienie malarstwa. Bardzo istotne i wiele wnoszące dopełnienie. Taka kropka nad „i". Ostatnio coraz częściej odczuwam chęć zrobienia samodzielnego obiektu w przestrzeni publicznej. Może w Parku Tysiąclecia? Byłoby świetnie zmienić odbiór przestrzeni moją pracą. Przestrzeni, która nie jest galerią, w której widz nie oczekuje tego typu działań. Zaatakować zmysły zwykłego przechodnia. Mam nadzieje, że uda mi się to zrealizować.

O twoich pracach mówi się, że są osobiste, autobiograficzne. Ostatnio pokazywałaś je na zbiorowej wystawie: „Dzień jest za krótki. Kilka opowieści autobiograficznych". Co właściwie znaczy „autobiograficzne" w twoim wypadku?

Przez „autobiograficzny" rozumiem ukazywanie własnych emocji, doświadczeń, zdarzeń z prywatnego życia w sztuce. Na wystawie, o której wspomniałeś, pokazuję cykl prac, które powstały bezpośrednio po i pod wpływem mojej podróży po Europie i zawierają wszystkie trzy elementy, które wymieniłam. Przedstawiam miejsca, które odwiedziłam, nie poprzez tradycyjne uwiecznienie architektury czy krajobrazów, lecz poprzez przygody i emocjonalne historie, które mi się w tych miejscach przytrafiły i z tymi miejscami mi się kojarzą. Na przykład Helsinki kojarzą mi się z nieprzespaną nocą i martwieniem się problemami zdrowotnymi - uszkodziłam sobie pieprzyk na skórze - dlatego kiedy zastanawiałam się, jak pokazać Helsinki, pierwsze co mi przyszło do głowy, to dziewczyna z nerwami na wierzchu i widmem raka majaczącym nad głową. W tym, co teraz robię, wątki autobiograficzne są mniej czytelne, ale nadal obecne.

Ujawniasz przede wszystkim przeżycia mroczne, pełne lęku i bólu, dzikości i wynaturzenia, naznaczone erotyką i perwersją. Tak właśnie doświadczasz codzienności?

Na szczęście z wynaturzeniami mam do czynienia jedynie w literaturze. Zaczytuję się w kryminałach i pewnie część ich mrocznej atmosfery przenika do mojej twórczości. Kolekcjonuję też książki dla dzieci - zdziwiłbyś się, ile w nich zła, tajemnicy i niepokoju. Ogólnie mam bujną wyobraźnię i jestem dosyć strachliwa. Potrafi przestraszyć mnie nawet kura czy tajemniczy szelest w krzakach. Skoro nie mogę przestać się bać, próbuję przynajmniej ten swój strach jakoś kreatywnie wykorzystać.

Kiedy oglądam twoje prace, szczególnie te z ostatnich lat, mam wrażenie, że tkwi w nich złożona symbolika, ale może ty tylko korzystasz ze swojej wyobraźni i skojarzeń, żeby bawić się formą?

Symbol jest bardzo obecny w moich pracach. Często wertuję słownik Władysława Kopalińskiego w poszukiwaniu tego najwłaściwszego albo po prostu inspiracji. Czasami posługuję się znakami, które tylko dla mnie mają wymiar symboliczny, mimo to zdarzyło się, że odbiorca odczytał ukryte treści. Pomogła mu pewnie intuicja i podobne do moich doświadczenia i wrażliwość. W ogóle bardzo lubię ukrywać. Podoba mi się, że obraz po dłuższym z nim obcowaniu ukazuje treści niewidoczne na pierwszy rzut oka. Co do formy, to oczywiście jest dla mnie istotna, a zabawa nią jest zawsze przyjemna, choć czasami bywa frustrująca, gdy włoży się dużo pracy, materiałów i czasu, a efekt jest marny, poniżej oczekiwań.

Czy twoje prace często lądują w koszu?

Technika, której używam, nie pozwala na błędy. Nie ma możliwości poprawiania, więc tak, często jestem zmuszona wyrzucać do śmieci zepsute obrazy. Zdarzało się, że uważałam pracę za całkiem udaną, brakowało tylko jakiegoś drobiazgu, by dopełnić całość, i ten drobiazg kompletnie mi nie wyszedł i byłam zmuszona zniszczyć cały obraz. Z tej złości i frustracji powstał cykl prac, który nazywam recyklingowym. Wycinałam z nieudanego obrazu dobrze namalowane fragmenty i robiłam z nich kolaże. Tego typu działanie poprawia mi samopoczucie, bo nie mam wrażenia, że wyrzuciłam właśnie do kosza kilka godzin lub dni pracy.

Pewne motywy, symbole są u ciebie stale obecne.

W moich obrazach często pojawia się różowa plama w kolorze szynki. Podoba mi się jej fizyczność, biologia, cielesność. Lubię też malować zęby i ptaki. Może dlatego, że się ich trochę boję i przez częste powtarzanie tych motywów oswajam się ze strachem. W swoich pracach zestawiam też często dwa sprzeczne światy. Niewinność z wyuzdaniem, naiwność z wyrafinowaniem, brutalność z delikatnością. Wbrew pozorom te przeciwieństwa często ze sobą współpracują...

Współpracują, żeby powołać do istnienia nowe światy, wydobyć ukryte znaczenia.

Tak.

Boisz się zębów i ptaków?

Boję. Ptaki to chyba wyczuwają. Jakieś dwa lata temu spacerowałam po plaży we Francji i jadłam loda. Nagle nad moją głową pojawiło się stado rybitw. Latały tak nisko, że na twarzy prawie czułam muskanie ich skrzydeł. Nagle jedna z nich wbiła mi się pazurami w głowę i dziobem wyszarpała mi loda! Poczułam się jak w filmie Hitchcocka. Wydaje mi się zresztą, że ten film ma dużo wspólnego z moim ptasim strachem. Obejrzałam go w dzieciństwie i wykreował w mojej głowie świat, w którym ptaki to realne zagrożenie. A zęby? W dzieciństwie zostałam pogryziona przez dwa jamniki. Jamnicze zęby to dla mnie prawdziwy strach.

W twoich pracach często pojawia się też motyw drzewa, gałęzi, kłączy, z których wyrastają różne kształty. Jakie jest jego znaczenie?

Te motywy też są związane ze strachem i wybujałą wyobraźnią. Sporo przebywam na świeżym powietrzu, dużo jeżdżę rowerem po lesie. W trakcie przejażdżek często myślę o nowych motywach. Tkwię wtedy dosyć głęboko w świecie wyobraźni. Leśne trzaski zakradają się do mojej podświadomości i wpływają na mój odbiór rzeczywistości. Łatwo wtedy w zwykłej gałęzi dostrzec potwora, a w niewinnej sarence drapieżnika.

A co z seksem, erotyką, wyuzdaniem, perwersją?

Tematyka seksu była bardziej obecna w moich wcześniejszych pracach. Interesowałam się w tamtym okresie sztuką kobiecą, która chętnie poruszała kwestie seksu i cielesności i te fascynacje odbijały się w moich pracach. Byłam zafascynowana ludzką fizjonomią, wydzielinami, owłosieniem, pryszczami i wszystkim, co się z ciałem wiąże. Chciałam zgłębić ten temat. Jednocześnie wydawał mi się bardzo intymny i tę intymność chciałam podkreślić, doczepiając obrazom zasłony. Widz, żeby zobaczyć obraz, musiał rozpiąć guziczki sweterka, rozsunąć zamek lub podnieść falbanę. Uczyniłam z widza podglądacza cudzej intymności i zmusiłam do zmierzenia się z własnym wstydem. Ten aspekt w mojej pracy uważam za bardzo interesujący i żałuję, że nie mam dokumentacji wyrazu twarzy oglądającego, gdy ten na przykład rozpiął już sweterek.

W ostatnich obrazach seksualność i perwersja stały się bardziej podskórne czy abstrakcyjne, ale nadal są.

W pewnym sensie zajmuję się teraz malowaniem natury. Jest ona źródłem wielu moich pomysłów i inspiracji. Seksualność i różne perwersje są częścią natury, dlatego pojawiają się w obszarze moich malarskich zainteresowań, czasami przypadkowo. Rozlana plama farby sama układa się w perwersyjny czy seksualny kształt, a ja ją tylko akceptuję.

Od lat konsekwentnie rozwijasz swój styl. Jak z obecnej perspektywy postrzegasz te zmiany?

Uważam, że są pozytywne. Moje prace zmieniają się, bo ja się zmieniam. Dziesięć lat temu miałam inne zainteresowania i fascynacje. Pociągało mnie coś innego w sztuce. Lubię od czasu do czasu przejrzeć starsze prace. Są dla mnie ważne i mam dla nich dużo sentymentu, czasami też podziwu - dla siebie, że byłam taka cierpliwa. Potrafiłam kilka dni spędzić na monotonnym robieniu na drutach, żeby uzyskać zasłonkę, która ukryje moje myśli. Do tej pory czuję ból palców, przypominając sobie żmudne haftowanie na płótnie zagruntowanym i pokrytym grubą warstwą farby. Ostatnio nawet myślałam, czy nie wykorzystać ponownie własnoręcznie zrobionej zasłonki, bo idealnie wpisywała się w koncepcję nowego obrazu. Kupiłam nawet wełnę, ale jednak nie. Jak tylko wzięłam ją do ręki, poczułam, jakbym cofnęła się w rozwoju i wracała do czegoś, co już dawno minęło. To nie było przyjemne. Wolę szukać nowych rozwiązań.

Co cię dzisiaj pociąga i fascynuje w sztuce?

O, różne rzeczy. Uwielbiam popowe, mocno gadżetowe rzeźby Murakamiego i mroczne prace Olafa Brzeskiego. Jeśli chodzi o malarstwo, pozostaję wierna Francisowi Baconowi, choć ostatnio odkryłam bardzo interesującą artystkę. Nazywa się Oda Jaune. Niestety, nie miałam jeszcze okazji obejrzeć jej prac na żywo, ale w albumie zrobiły na mnie naprawdę duże wrażenie. Są to głównie akwarele na papierze, technika bardzo mi bliska. Kartkując album, ma się wrażenie, że to tradycyjne akwarele przedstawiające sceny rodzajowe. Dopiero po dłuższej chwili dostrzega się, że coś jest nie tak. Kamień ma zęby, kobieta - skrępowany język, a mała dziewczynka trzyma w dłoniach ogromną kiełbasę...

Twoje najnowsze prace też zdają się coraz bardziej surrealistyczne, zmierzają jednak w drugą stronę, ku abstrakcji.

Czasami ta abstrakcja to wynik przypadku. Zdarza się, że malując obraz, przesadzam. Chcę powiedzieć i pokazać za dużo. Praca robi się pełna detali, zanadto dekoracyjna. Mam ochotę ukryć lub wymazać część tego, co namalowałam. A że technika, której używam, nie pozwala na błędy i ciągłe poprawki, na pomoc przychodzi mi plama. Lubię plamy. Czasami wpisuję sobie hasło „plama" w Google i szukam inspiracji. Walczą też we mnie dwie skłonności - do malarstwa minimalistycznego i do malarstwa pełnego detali, rozbuchanego. Staram się to jakoś ze sobą połączyć.

Od kilku lat mówi się o „zmęczonych rzeczywistością" młodych nadrealistach, którzy mają dosyć popkulturowej codzienności i wolą zaglądać w swoje wnętrze. Janas, Borowski, Śliwiński, Brzeski, Ziółkowski, Kowalski... Czy zmiany w twojej sztuce mają coś wspólnego z tą tendencją?

Tematyka popkulturowa nigdy mnie nie interesowała. Był okres, że moi koledzy skupiali się na komentowaniu rzeczywistości, ale ja zawsze się od tej „rzeczywistości" dystansowałam. Chyba od samego początku wolałam „zaglądać w swoje wnętrze". Co do surrealistycznych tendencji w moich pracach... Dla mnie każda z nich powstała w wyniku obserwacji natury albo samej siebie. Jeżeli obrazy wydają się surrealistyczne, to tylko dlatego, że to, co jest wokół nas, takie właśnie jest.

A co sądzisz o nowych pracach Jana Jakuba Ziółkowskiego, które od 16 maja mogliśmy oglądać w zielonogórskim BWA?

Wczoraj wybrałam się ponownie na wystawę Ziółkowskiego i nadal nie wiem , co o niej myśleć. Nie podobała mi się konstrukcja, na której zostały zawieszone obrazy. Domyślam się, że miała służyć wywołaniu u widza poczucia osaczenia i zawrotów głowy. U mnie pojawiły się przede wszystkim zawroty głowy. Ziółkowski lubi, jak się dużo dzieje, jakby nie był w stanie znieść pustej przestrzeni. Płótna, które widziałam kiedyś w Zachęcie, były wypełnione po brzegi tysiącami detali. Prace, które prezentuje w Zielonej Górze, są bardziej oszczędne w formie, ale zostały stłoczone w jedną masę, co daje ten sam efekt. Wielka powierzchnia z tysiącami detali. Taki sposób myślenia nie jest mi bliski. Ja lubię oddech i przestrzeń. Nie boję się bieli i niezamalowanej powierzchni. W najnowszych pracach Ziółkowskiego pojawiło się też sporo brudów w kolorze, co nie jest moim ulubionym zabiegiem plastycznym. Wiele prac pośród tych dwustu, które zaprezentował w BWA, jest czysto dekoracyjnych, ale jest też kilka, które wydają mi się interesujące i bliskie, jeśli chodzi o tematykę i sposób myślenia.

Zdradź może jeszcze na koniec, co obecnie zaprząta twoją uwagę.

W tej chwili cała moja uwaga skupia się na przygotowaniach do wakacji i kilkumiesięcznej podróży na rowerze. Planujemy jechać rowerami wzdłuż Dunaju do morza Czarnego, a potem z powrotem, może przez Karpaty. Te Karpaty tak mnie przerażają, że już namalowałam obraz inspirowany tym strachem. Wakacje są dla mnie zawsze bardzo istotne. Pozwalają mi się odprężyć, zdystansować od tego, co robię, odświeżyć się i wrócić - mam nadzieję - z nowymi pomysłami.

Dziękuję za rozmowę.