Łódzki festiwal komiksu zaoferował w tym roku bardzo bogaty program. Nie licząc wstępnych propozycji zaliczanych do festiwalu (20 i 30 wrzesień oraz 4 październik), mieliśmy do dyspozycji trzy dni (5-7 października) wypchane po brzegi atrakcjami. Niektórzy mówili, że to klęska urodzaju. Ja uważam, że narzekać zawsze można, tylko nie zawsze jest po co. W tym wypadku chyba nie warto. Na pewno jedna osoba nie była w stanie ogarnąć wszystkiego, co zaplanowali organizatorzy. Część punktów programu po prostu czasowo nakładała się na siebie. Jak to w życiu, wszystkiego mieć nie można. Także możliwości percepcyjne są ograniczone a emocje towarzyszące niektórym spotkaniom spore. Trzeba więc znaleźć czas na odpoczynek, obiad i kawę z ciastkiem w barze w samym centrum tego zamieszania…i jeszcze jednego papierosa na świeżym powietrzu…. i jeszcze jedną kawę. Taki utarg nie zdarza się w tym barze chyba często. Warto było tam posiedzieć, bo potrawy smaczne, ciasto wyborne i kawa mocna… Można było posłuchać rozmów, komentarzy i przysiąść się do samych twórców, którzy też są ludźmi i potrzebują posilić się jak każdy.
My
trafiliśmy na Tadeusza Raczkiewicza – polską legendę komiksu z lat 80-tych, na
której wychowało się całe pokolenie młodych twórców. Pan Tadeusz popijał białe
wino i opowiadał, jak to kiedyś dobrze się żyło z rysowania komiksów. Za dwie
strony w „Świecie Młodych” można było podobno dostać dwie do trzech
przeciętnych krajowych pensji. Co tydzień ukazywał się nowy numer z historią na
kilka stron a nakład dochodził do miliona egzemplarzy. To były zupełne inne
czasy. Pan Raczkiewicz po przemianie ustrojowej został trochę zapomniany, a niedawno
ponownie odkryty i doceniony. Do Łodzi przyjechał poprowadzić warsztaty dla
młodych zapaleńców w wieku od 8 do 15 lat, a także po to, żeby pokazać nowe
wydanie „Tajfuna”.
Zainteresowanie
Festiwalem było duże. Ludzi pełno, nieraz wręcz tłoczno. Nie wiem, jak było we
wcześniejszych latach, ale słyszałem, że w tym roku z pewnością nie było
gorzej. Przyjechaliśmy w sobotę, prywatnie, jak zwykli uczestnicy, bez żadnych
VIP-owych wejściówek. Żeby wejść około południa staliśmy 15 minut. To już o
czymś świadczy. Zapłaciliśmy 10 złotych i dostaliśmy różową opaskę na
nadgarstek, z którą można było bez przeszkód poruszać się po Domu Kultury i
korzystać z wszystkich punktów programu. Nie jestem specjalistą w sprawach
komiksu, komiksy czytam okazjonalnie, a lubię te, które przełamują tradycyjne
konwencje, plasują się na obrzeżach gatunku i zbliżają się do Literatury bądź sztuki,
nazwijmy ją nieszczęśliwie, „galeryjnej”. Tak się jednak złożyło, że temat
komiksu z pewnych konkretnych powodów interesuje mnie teraz. Mniejsza o powody.
Festiwal w Łodzi jest świetnym miejscem, żeby z tą problematyką się zapoznać.
Uczestnicy
bardziej zaznajomieni z tematem opowiadali, że kiedyś, podczas pierwszych
łódzkich festiwali, gwiazdą był każdy rysownik, który przyjechał z Zachodu,
chociażby zupełnie pośledni. Od kilku lat do Łodzi przyjeżdżają gwiazdy
naprawdę z najwyższej półki. W tym roku było ich wiele. Simon Bisley („ABC
Warriors”, „Lobo”, „Slaine”, „Batman”), John McCrea („Superman”, „spider-man” i
„Hitman”, o którym opowiadał w Łodzi) i Cameron Stewart („Batman and Robin”, „Catwoman”,
„Seaguy”, „The Other Side”) to dla wielu bogowie komiksu. Ja mam trochę inne
upodobania.
Na
mnie największe wrażenie zrobił Igort i Dave McKean. Igort to przykład twórcy,
który komiks traktuje jak poważną literaturę. Jeździ po świecie, zbiera
materiały, rozmawia z ludźmi, przeżywa usłyszane historie. Do scenariusza
przykłada nie mniejszą wagę niż do rysunków. To niestety nie jest powszechne
podejście do tej sztuki. Dobry rysunek nie jest częsty a dobry rysunek i
naprawdę dobry scenariusz do rzadkość. Igort stworzył „Dzienniki Ukraińskie”,
rodzaj przejmującego, głęboko zaangażowanego reportażu na temat Hołodomoru –
wielkiej klęski głodu spowodowanej polityką władz stalinowskich. „Dzienniki”
pomyślane są jako dyptyk. W przygotowaniu są „Dzienniki Rosyjskie”.
Dave
McKean to twórca wyśmienity, wysmakowany, niezwykle świadomy. W Łodzi mieliśmy
okazję zobaczyć krótki przegląd całej jego twórczości, nie tylko komiksów. McKean
jest wszechstronnym ilustratorem, współpracuje z pismami New Yorker,
Penthouse, Playboy,
stworzył film „Mirror Mask”, projektował okładki płyt m.in. dla Tori Amos
i Machine Head.
To spotkanie było bardzo inspirujące i cieszyło się ogromnym zainteresowaniem. Sala
była po prostu wypchana po brzegi. Na Festiwal przyjechali także: Aleksander
Zograf, Warren Pleece, Melinda Gebbie, Tony Sandoval, Brian Azzarello, Michał
Śledziński, Glenn Fabry i jeszcze kilku innych.
Wszystkie
te spotkania miały miejsce w dużej sali kinowej łódzkiego Domu Kultury przy
ulicy Trauguta 18. Panowała konwencja rozmowy. Twórcy opowiadali o sobie i
swojej pracy, odpowiadając na pytania zadawane przez prowadzących i widzów.
Byli też tłumacze, którzy radzili sobie całkiem dobrze. Niestety nie zadbano należycie
o prezentacje multimedialne. Był komputer, rzutnik także, a za twórcami biała plansza,
komunikaty Windowsa lub pokazywane chaotycznie fotografie o przypadkowej
rozdzielczości. Oczywiście różnie z tym było, np. Dave McKean był rzeczywiście do
spotkania przygotowany, ale w niektórych przypadkach zdecydowanie zabrakło…
profesjonalizmu.
W
ramach Festiwalu zaplanowano oczywiście także wiele spotkań z polskimi twórcami
komiksu (np. Marcin Ponomarew, Marek Turek, Paweł Zych, Marek Lachowicz, Tomasz
Kuczma, Agata Wawryniuk, Tomasz Minkiewicz, Leszek Nowicki, Tomasz Leśniak,
Rafał Skarżyski, Mateusz Skutnik, Agata Bara, Mikołaj Tkacz, Paweł Zych…),
teoretykami (Jerzy Szyłak), wydawcami (Egmont), środowiskiem „Fantastyki”,
która obchodziła 30-lecie. W programie wyróżniony został zakątek mangi oraz
strefa gier (panele dyskusyjne, turnieje, Star Wars, RPG, itp.), które
ściągnęły sporo uczestników i w dużej mierze zadecydowały o tak dobrej
frekwencji. Było tego sporo i w gruncie rzeczy nie ma sensu tutaj wszystkiego
wymieniać.
Warto
natomiast zaznaczyć, że Festiwalowi towarzyszyły małe targi książki. Można było
bezpośrednio od wydawców kupić po okazyjnych cenach trudno dostępne wydania. Jeśli
chodzi o wydawnictwa, trzeba zwrócić uwagę na świeżo wydaną antologię „Polski
komiks kobiecy” pod redakcją Kingi Kuczyńskiej. Cena zaporowa 126 zł. nie
odstraszy chyba tylko kolekcjonerów i bezpośrednio zainteresowanych. Szkoda, trzeba
jednak przyznać, że jest to ciekawy, dobrze wydany zbiór, ze sporą ilością
tekstów krytycznych, wywiadów, przeglądów i krótką prezentacją 40 artystek
(może za krótką), który może służyć za przewodnik do własnych poszukiwań w temacie.
Podczas Festiwalu książka ta posłużyła za punkt wyjścia do dyskusji z twórcami
tego projektu na temat komiksów tworzonych przez kobiety.
Festiwal
w Łodzi to oczywiście także najbardziej prestiżowy w kraju konkurs, którego
wygranie otwiera przed młodymi twórcami niejedne drzwi. Dla większości
uczestników to najważniejszy punkt programu. Prac było bardzo dużo. Można je było
oglądać na trzecim piętrze Łódzkiego Domu Kultury. Nie jestem ekspertem, ale
jak na moje oko dość spora część prac była na wyrównanym wysokim poziomie. Niestety
dzisiaj trudno już zaskoczyć innowacyjnością. Niektóre pomysły i formy
odnajdywałem jako ciekawe ale miałem zarazem wrażenie, że wszystko to już
gdzieś widziałem. Przy tej ilości trudno z resztą skupić się dłużej przy jednej
planszy a prześledzić całej historii we wszystkich propozycjach po prostu nie
sposób. Trzeba zaufać jury. A jury (w składzie: Wojciech Birek, Jakub
Demiańczuk, Jarosław Składanek, Aleksandra Spanowicz i Michał Śledziński) Grand Prix Konkursu na
Krótką Formę Komiksową (5000 zł) przyznało Pawłowi Piechnikowi (scenariusz i grafika) za
pracę „Link”, który odebrał tę nagrodę w dobrym stylu. Pierwszą
nagrodę (4000 zł) otrzymał Dennis Wojda (scenariusz) i Sebastian Skrobol
(grafika) za pracę „Ghost Kids: the ribbon”; drugą nagrodę (3000 zł) Robert
Popielecki (scenariusz) i Marcin Podolec (grafika) za pracę „Pretekst”; trzecią
nagrodę (2000 zł) Mateusz Wiśniewski (scenariusz) i Krystian Garstkowiak
(grafika) za pracę „Borders of Reality”. Były też trzy równorzędne wyróżnienia
(1000 zł) dla Artura Chochowskiego (scenariusz) i Tomasza
Kontnego (grafika) za pracę „W kosmosie nikt nie usłyszy jak godosz”; Jakuba
Sytego (scenariusz) i Mikołaja Ratki (grafika) za pracę „Puzzle”; Krzysztofa
Gawronkiewicza (scenariusz i grafika) za pracę „Terra incognita”.
Za najlepszy
polski album komiksowy 2011/2012 uznano „Czasem” Grzegorza Janusza i Marcina
Podolca (wyd. Kultura Gniewu). Najlepszym polskim wydawcą 2012 zostało Wydawnictwo Centrala z Poznania (w
uzasadnieniu: za odwagę w podejmowaniu wydawniczych decyzji oraz dbałość o
najwyższą jakość edytorską). Doktorat Humoris Causa, czyli Nagrodę im. Papcia Chmiela za
zasługi dla polskiego komiksu dostał w swoje 30-lecie Magazyn „Nowa
Fantastyka”.
23.
Międzynarodowy Festiwal Komiksu i Gier, Łódź 2012, trzeba uznać za
organizacyjnie udany, merytorycznie ciekawy i inspirujący. Organizatorzy
postawili sobie poprzeczkę wysoko. Jestem przekonany, że można ją podnieść jeszcze
wyżej. Mam na myśli nie tyle kwestie merytoryczne, ile pewne sprawy
organizacyjne, które przy odpowiedniej dozie empatii względem odwiedzających i
wrażliwości na szczegóły nie powinny w przyszłym roku pozostawać problemem.
Wysoki poziom ma jednak jedną zasadniczą wadę. Upadek boli dużo bardziej a
plama widoczna jest z dużej odległości. Trzeba na to uważać.