23. Międzynarodowy Festiwal Komiksu i Gier, Łódź 2012 ("Sztukater", "GrinZin")




Łódzki festiwal komiksu zaoferował w tym roku bardzo bogaty program. Nie licząc wstępnych propozycji zaliczanych do festiwalu (20 i 30 wrzesień oraz 4 październik), mieliśmy do dyspozycji trzy dni (5-7 października) wypchane po brzegi atrakcjami. Niektórzy mówili, że to klęska urodzaju. Ja uważam, że narzekać zawsze można, tylko nie zawsze jest po co. W tym wypadku chyba nie warto. Na pewno jedna osoba nie była w stanie ogarnąć wszystkiego, co zaplanowali organizatorzy. Część punktów programu po prostu czasowo nakładała się na siebie. Jak to w życiu, wszystkiego mieć nie można. Także możliwości percepcyjne są ograniczone a emocje towarzyszące niektórym spotkaniom spore. Trzeba więc znaleźć czas na odpoczynek, obiad i kawę z ciastkiem w barze w samym centrum tego zamieszania…i jeszcze jednego papierosa na świeżym powietrzu…. i jeszcze jedną kawę. Taki utarg nie zdarza się w tym barze chyba często. Warto było tam posiedzieć, bo potrawy smaczne, ciasto wyborne i kawa mocna… Można było posłuchać rozmów, komentarzy i przysiąść się do samych twórców, którzy też są ludźmi i potrzebują posilić się jak każdy.

My trafiliśmy na Tadeusza Raczkiewicza – polską legendę komiksu z lat 80-tych, na której wychowało się całe pokolenie młodych twórców. Pan Tadeusz popijał białe wino i opowiadał, jak to kiedyś dobrze się żyło z rysowania komiksów. Za dwie strony w „Świecie Młodych” można było podobno dostać dwie do trzech przeciętnych krajowych pensji. Co tydzień ukazywał się nowy numer z historią na kilka stron a nakład dochodził do miliona egzemplarzy. To były zupełne inne czasy. Pan Raczkiewicz po przemianie ustrojowej został trochę zapomniany, a niedawno ponownie odkryty i doceniony. Do Łodzi przyjechał poprowadzić warsztaty dla młodych zapaleńców w wieku od 8 do 15 lat, a także po to, żeby pokazać nowe wydanie „Tajfuna”.

Zainteresowanie Festiwalem było duże. Ludzi pełno, nieraz wręcz tłoczno. Nie wiem, jak było we wcześniejszych latach, ale słyszałem, że w tym roku z pewnością nie było gorzej. Przyjechaliśmy w sobotę, prywatnie, jak zwykli uczestnicy, bez żadnych VIP-owych wejściówek. Żeby wejść około południa staliśmy 15 minut. To już o czymś świadczy. Zapłaciliśmy 10 złotych i dostaliśmy różową opaskę na nadgarstek, z którą można było bez przeszkód poruszać się po Domu Kultury i korzystać z wszystkich punktów programu. Nie jestem specjalistą w sprawach komiksu, komiksy czytam okazjonalnie, a lubię te, które przełamują tradycyjne konwencje, plasują się na obrzeżach gatunku i zbliżają się do Literatury bądź sztuki, nazwijmy ją nieszczęśliwie, „galeryjnej”. Tak się jednak złożyło, że temat komiksu z pewnych konkretnych powodów interesuje mnie teraz. Mniejsza o powody. Festiwal w Łodzi jest świetnym miejscem, żeby z tą problematyką się zapoznać.

Uczestnicy bardziej zaznajomieni z tematem opowiadali, że kiedyś, podczas pierwszych łódzkich festiwali, gwiazdą był każdy rysownik, który przyjechał z Zachodu, chociażby zupełnie pośledni. Od kilku lat do Łodzi przyjeżdżają gwiazdy naprawdę z najwyższej półki. W tym roku było ich wiele. Simon Bisley („ABC Warriors”, „Lobo”, „Slaine”, „Batman”), John McCrea („Superman”, „spider-man” i „Hitman”, o którym opowiadał w Łodzi) i Cameron Stewart („Batman and Robin”, „Catwoman”, „Seaguy”, „The Other Side”) to dla wielu bogowie komiksu. Ja mam trochę inne upodobania.

Na mnie największe wrażenie zrobił Igort i Dave McKean. Igort to przykład twórcy, który komiks traktuje jak poważną literaturę. Jeździ po świecie, zbiera materiały, rozmawia z ludźmi, przeżywa usłyszane historie. Do scenariusza przykłada nie mniejszą wagę niż do rysunków. To niestety nie jest powszechne podejście do tej sztuki. Dobry rysunek nie jest częsty a dobry rysunek i naprawdę dobry scenariusz do rzadkość. Igort stworzył „Dzienniki Ukraińskie”, rodzaj przejmującego, głęboko zaangażowanego reportażu na temat Hołodomoru – wielkiej klęski głodu spowodowanej polityką władz stalinowskich. „Dzienniki” pomyślane są jako dyptyk. W przygotowaniu są „Dzienniki Rosyjskie”.

Dave McKean to twórca wyśmienity, wysmakowany, niezwykle świadomy. W Łodzi mieliśmy okazję zobaczyć krótki przegląd całej jego twórczości, nie tylko komiksów. McKean jest wszechstronnym ilustratorem, współpracuje z pismami New Yorker, Penthouse, Playboy, stworzył film „Mirror Mask”, projektował okładki płyt m.in. dla Tori Amos i Machine Head. To spotkanie było bardzo inspirujące i cieszyło się ogromnym zainteresowaniem. Sala była po prostu wypchana po brzegi. Na Festiwal przyjechali także: Aleksander Zograf, Warren Pleece, Melinda Gebbie, Tony Sandoval, Brian Azzarello, Michał Śledziński, Glenn Fabry i jeszcze kilku innych.

Wszystkie te spotkania miały miejsce w dużej sali kinowej łódzkiego Domu Kultury przy ulicy Trauguta 18. Panowała konwencja rozmowy. Twórcy opowiadali o sobie i swojej pracy, odpowiadając na pytania zadawane przez prowadzących i widzów. Byli też tłumacze, którzy radzili sobie całkiem dobrze. Niestety nie zadbano należycie o prezentacje multimedialne. Był komputer, rzutnik także, a za twórcami biała plansza, komunikaty Windowsa lub pokazywane chaotycznie fotografie o przypadkowej rozdzielczości. Oczywiście różnie z tym było, np. Dave McKean był rzeczywiście do spotkania przygotowany, ale w niektórych przypadkach zdecydowanie zabrakło… profesjonalizmu.   

W ramach Festiwalu zaplanowano oczywiście także wiele spotkań z polskimi twórcami komiksu (np. Marcin Ponomarew, Marek Turek, Paweł Zych, Marek Lachowicz, Tomasz Kuczma, Agata Wawryniuk, Tomasz Minkiewicz, Leszek Nowicki, Tomasz Leśniak, Rafał Skarżyski, Mateusz Skutnik, Agata Bara, Mikołaj Tkacz, Paweł Zych…), teoretykami (Jerzy Szyłak), wydawcami (Egmont), środowiskiem „Fantastyki”, która obchodziła 30-lecie. W programie wyróżniony został zakątek mangi oraz strefa gier (panele dyskusyjne, turnieje, Star Wars, RPG, itp.), które ściągnęły sporo uczestników i w dużej mierze zadecydowały o tak dobrej frekwencji. Było tego sporo i w gruncie rzeczy nie ma sensu tutaj wszystkiego wymieniać.

Warto natomiast zaznaczyć, że Festiwalowi towarzyszyły małe targi książki. Można było bezpośrednio od wydawców kupić po okazyjnych cenach trudno dostępne wydania. Jeśli chodzi o wydawnictwa, trzeba zwrócić uwagę na świeżo wydaną antologię „Polski komiks kobiecy” pod redakcją Kingi Kuczyńskiej. Cena zaporowa 126 zł. nie odstraszy chyba tylko kolekcjonerów i bezpośrednio zainteresowanych. Szkoda, trzeba jednak przyznać, że jest to ciekawy, dobrze wydany zbiór, ze sporą ilością tekstów krytycznych, wywiadów, przeglądów i krótką prezentacją 40 artystek (może za krótką), który może służyć za przewodnik do własnych poszukiwań w temacie. Podczas Festiwalu książka ta posłużyła za punkt wyjścia do dyskusji z twórcami tego projektu na temat komiksów tworzonych przez kobiety.

Festiwal w Łodzi to oczywiście także najbardziej prestiżowy w kraju konkurs, którego wygranie otwiera przed młodymi twórcami niejedne drzwi. Dla większości uczestników to najważniejszy punkt programu. Prac było bardzo dużo. Można je było oglądać na trzecim piętrze Łódzkiego Domu Kultury. Nie jestem ekspertem, ale jak na moje oko dość spora część prac była na wyrównanym wysokim poziomie. Niestety dzisiaj trudno już zaskoczyć innowacyjnością. Niektóre pomysły i formy odnajdywałem jako ciekawe ale miałem zarazem wrażenie, że wszystko to już gdzieś widziałem. Przy tej ilości trudno z resztą skupić się dłużej przy jednej planszy a prześledzić całej historii we wszystkich propozycjach po prostu nie sposób. Trzeba zaufać jury. A jury (w składzie: Wojciech Birek, Jakub Demiańczuk, Jarosław Składanek, Aleksandra Spanowicz i Michał Śledziński) Grand Prix Konkursu na Krótką Formę Komiksową (5000 zł) przyznało Pawłowi Piechnikowi (scenariusz i grafika) za pracę „Link”, który odebrał tę nagrodę w dobrym stylu. Pierwszą nagrodę (4000 zł) otrzymał Dennis Wojda (scenariusz) i Sebastian Skrobol (grafika) za pracę „Ghost Kids: the ribbon”; drugą nagrodę (3000 zł) Robert Popielecki (scenariusz) i Marcin Podolec (grafika) za pracę „Pretekst”; trzecią nagrodę (2000 zł) Mateusz Wiśniewski (scenariusz) i Krystian Garstkowiak (grafika) za pracę „Borders of Reality”. Były też trzy równorzędne wyróżnienia (1000 zł) dla Artura Chochowskiego (scenariusz) i Tomasza Kontnego (grafika) za pracę „W kosmosie nikt nie usłyszy jak godosz”; Jakuba Sytego (scenariusz) i Mikołaja Ratki (grafika) za pracę „Puzzle”; Krzysztofa Gawronkiewicza (scenariusz i grafika) za pracę „Terra incognita”.

Za najlepszy polski album komiksowy 2011/2012 uznano „Czasem” Grzegorza Janusza i Marcina Podolca (wyd. Kultura Gniewu). Najlepszym polskim wydawcą 2012 zostało Wydawnictwo Centrala z Poznania (w uzasadnieniu: za odwagę w podejmowaniu wydawniczych decyzji oraz dbałość o najwyższą jakość edytorską). Doktorat Humoris Causa, czyli Nagrodę im. Papcia Chmiela za zasługi dla polskiego komiksu dostał w swoje 30-lecie Magazyn „Nowa Fantastyka”.

23. Międzynarodowy Festiwal Komiksu i Gier, Łódź 2012, trzeba uznać za organizacyjnie udany, merytorycznie ciekawy i inspirujący. Organizatorzy postawili sobie poprzeczkę wysoko. Jestem przekonany, że można ją podnieść jeszcze wyżej. Mam na myśli nie tyle kwestie merytoryczne, ile pewne sprawy organizacyjne, które przy odpowiedniej dozie empatii względem odwiedzających i wrażliwości na szczegóły nie powinny w przyszłym roku pozostawać problemem. Wysoki poziom ma jednak jedną zasadniczą wadę. Upadek boli dużo bardziej a plama widoczna jest z dużej odległości. Trzeba na to uważać.