Krótko mówiąc,
Radziszewski zestawił liczne pamiątki żużlowe (wypożyczone z kolekcji
muzealnych, klubowych i indywidualnych) z dziełami sztuki wykonanymi przez –
jak czytamy w informacji prasowej – „czołówkę polskiej sceny sztuki
współczesnej”. Pamiątek żużlowych nie będę tutaj wymieniał, natomiast jeśli
chodzi o artystów, to dla porządku należy powiedzieć, że w wystawie wzięli
udział: Dominika Olszowy, Tomasz Mróz, Michał Jankowski, Marcin Maciejowski,
Wojciech Bąkowski, Paweł Althamer i Wilhelm Sasnal.
W tekście Zmierzch
instytucji (opublikowanym na łamach internetowego „Szumu” 5 stycznia 2018)
postawiłem tezę, że instytucje (przede wszystkim te publiczne), „zawłaszczając”
sztukę, zarazem wzięły na siebie odpowiedzialność za realizację wysuwanych
przez nią idei. Sztuka została „sformalizowana”, ale instytucje, umiejscawiając
się w szerszym polu społecznym, żywią nadzieję, że przy użyciu sztuki będą
mogły dalej wypełniać jej misję.
W tym kontekście
kuratorska działalność Dawida Radziszewskiego jest dość szczególna. Nie jest on
zainteresowany kontynuowaniem tejże awangardowej misji (a przynajmniej jako
prywaty galerzysta nie musi czuć się do niej „zobowiązany”), ale ma niewątpliwą
słabość do upłynniania granic między sztuką a niesztuką, co powoduje, że
komentarz do spraw wykraczających poza galeryjną zabawę sam ciśnie mu się na
usta. Dzięki temu udaje mu się tworzyć skromne, lecz niebanalne wystawy,
których mogliby mu pozazdrościć etatowi kuratorzy.
Radziszewski
jest oczywiście dzieckiem „popbanalistycznego” zwrotu w polskiej sztuce, ale
jego słabość do „upłynniania sztuki” jest ugruntowana przede wszystkim na
instytucjonalizmie. Zgodnie z instytucjonalną definicją sztuki coś jest sztuką
nie ze względu na jakieś swoje cechy czy jakości, ale na mocy instytucjonalnej
umowy. Świat sztuki „umówił się”, że pewne artefakty są dziełami sztuki, a
umowa ta obowiązuje, ponieważ świat sztuki „umówił się”, że dziełem sztuki jest
wszystko, co do czego „umówi się”, że nim jest. Radziszewski jest świadom
panowania instytucjonalizmu i korzysta z tej świadomości.
Instytucjonalizm
ma swoje niewątpliwe zalety, ale też łatwo poddaje się absurdalizacji czy po
prostu kiepskim żartom uwłaczającym sztuce i instytucjom. Radziszewski
oczywiście z niczego się nie wyśmiewa (no chyba że z „krakowskich” wystaw i ze
Związku Polskich Artystów Plastyków, który w 2016 roku zorganizował w Rzeszowie
wraz z tamtejszym klubem Stali wystawę o identycznym tytule), ponieważ nie ma
sensu kpić z rzeczy oczywistych, a tym bardziej z tych, które legitymizują
naszą władzę. Bawi się więc niewinnie samą możliwością „umawiania się”,
pokazując swój dystans i delikatnie ironizując.
George Dickie
pisał, że to, jak zakwalifikujemy obrazy wykonane przez szympansicę Betsy,
zależy od instytucjonalnego tła. Dodawał jednak, że nawet jeśli nazwiemy je
sztuką, bo zostały pokazane w Instytucie Sztuki w Chicago, to artystą będzie
nie szympansica, ale ten, kto podjął decyzję o wystawieniu tych prac.
Radziszewski kładzie buty Tomasz Golloba ze zbiorów Muzeum Sportu i Turystyki w
Warszawie w pobliżu realistycznej rzeźby Walaska wykonanej
przez Pawła Althamera, a puchary i trofea klubu Stal Gorzów pomiędzy powieszoną
myszką Dominiki Olszowy (Golasek, 2018) i obrazem Wilhelma Sasnala (Rama
silnika motoru Java, 2018). Na ścianie wiesza, niczym dzieło sztuki,
plastikową torbę reklamową gorzowskiego klubu, a obok niej na ziemi przy
ścianie – bez jakiejkolwiek informacji – usypuje kupkę łupinek słonecznika (być
może jako komentarz zarówno do speedwaya, jak i do sztuki, której „czarny
sport” jest tu metaforą). Nie ma sensu pytać o to, co tu jest sztuką, a co nią
nie jest, ani kto tu jest artystą. Artystą jest oczywiście ostatecznie Dawid
Radziszewski, a pokazywane eksponaty to jego decyzje, ale nie o to tutaj chodzi.
Chodzi o doświadczenie obcowania z artefaktami ułożonymi zgodnie z pewną
przemyślaną koncepcją i płynącą z tego przyjemność.
Do zabawy w
„umawianie się” sport nadaje się szczególnie dobrze, ponieważ pozwala rozwinąć
instytucjonalną zabawę kuratora w szerszy, nie tylko autoreferencyjny,
komentarz. Radziszewski postanowił uczynić ze sportu żużlowego metaforę sztuki
(a jak sztuki, to także całej reszty „niesztuki”). Jak pisze, „oba zawody
wymagają absolutnego poświęcenia, oba niosą za sobą ryzyko. Zarówno w sztuce,
jak i żużlu nie ma hamulców i można wypaść za bandę”. Taki jest żużel, taka
jest sztuka i taki jest świat, w którym żyjemy. Ta krótka zachęta do
interpretacji wystarczy, żeby każdy mógł rozszerzyć tę metaforę we własnym
zakresie. Nie trzeba już tutaj długich tekstów kuratorskich, których autorzy
powołują się na Arthura Danta i Pierre’a Bourdieu. Zamiast nich otrzymujemy
ciekawy i dobrze napisany tekst Roberta Nogi przedstawiający historię i
charakterystykę żużla.
To znoszenie
granic między sztuką a niesztuką w przypadku wystawy Żużel w sztuce nie
jest jednostronne, a więc pozorne, to znaczy protekcjonalnie wykorzystujące
rzeczywistość, aby rozegrać jakąś grę dla „elit” w autonomicznej przestrzeni
galerii. Jest to wystawa rzeczywiście inkluzywna i egalitarna
(postmodernistyczni intelektualiści powiedzieliby, że „podwójnie zakodowana”).
Fani sportu i tak zwani normalni ludzie oglądają wystawę przedstawiającą
historię speedwaya urozmaiconą artystycznymi artefaktami, które w jakiś sposób
rozszczelniają muzealną powagę i rozszerzają wymowę eksponatów poza czysto
sportowe skojarzenia. Natomiast „ludzie sztuki współczesnej” zostają zaproszeni
do niezobowiązującej refleksji na temat samej sztuki. Pierwsi wsiadają na
zabytkowy motocykl i robią sobie zdjęcie, drudzy sprawdzają na towarzyszącej
wystawie mapce, czy na tym niepozornym zdjęciu pod numerem 7, postacią
obejmującą od tytułu żużlowca w homoerotycznej pozie, jest rzeczywiście Cezary
Bodzianowski.
To oczywiście
nie znaczy, że świat sztuki nie interesuje się sportem. Takiemu stereotypowi
przeczą przecież i sama wystawa, i prywatne skłonności Radziszewskiego, a także
liczne afiliacje innych graczy w polu sztuki. Przypomniało mi się teraz facebookowe
zdjęcie lecącego z
obłędem w oczach, ubranego w koszykarską koszulke Rafała Wilka. Jednak speedway
to (podobnie jak sztuka) sport tylko dla profesjonalistów. Zamiast więc wsiadać
na ryczące maszyny, po wystawie rozegrano skromny mecz w kapsle. Sponsorzy
jednak dopisali, tor został przygotowany profesjonalnie, a znamienite osoby
polskiego świata sztuki rywalizowały z takim luzem i zaangażowaniem, z jakim na
co dzień uprawiają sztukę.
Wszystkie myśli,
które pojawiły się podczas wystawy w Gorzowie, zostały już wcześniej pomyślane.
Nie jest to oczywiście żaden problem, ponieważ w świecie, w którym wszystko już
było lub mogło być (na to samo wychodzi), liczy się indywidualne doświadczenie,
a nie historia. Wszyscy czują się dobrze i wychodzą z uśmiechami na twarzy.
Radziszewski w wywiadzie dla „Artlandu” z 13 kwietnia tego roku (Interview
with Gallerist Dawid Radziszewski)
powiedział, że zdecydowanie woli świat sztuki skupiony na „przyjemności”. W
kontekście wystawy w Gorzowie brzmi to przewrotnie (i niepokojąco). Żużel to
przecież sport pełen brudu, smrodu, hałasu, połamanych kości i burd na
trybunach.