Jarosław Kozakiewicz jest wizjonerem,
który od ponad 30 lat przekłada język ludzkiego ciała na język architektury. Wejście
w architekturę od strony sztuk wizualnych nadało jego projektom wyraźny rys
konceptualny. Zdarza się, że bierze on górę nad sferą pragmatyczną i nieintencjonalnie
zbliża jego propozycje do ironicznych projektów Krzysztofa Wodiczki, a nawet z
założenia niefunkcjonalnych projektów Jerzego Rosołowicza. W przeciwieństwie do
nich Kozakiewicz nie odrzuca jednak konstruktywistycznych utopii. Przeciwnie, projektuje
poważnie, bo wierzy w architekturę jako narzędzie budowania lepszego świata.
Pomysł, aby dojść
do architektury, wychodząc od rzeźby i ludzkich proporcji, nie jest oczywiście
nowy. Ma długą tradycję (od Witruwiusza, przez Leonarda da Vinci i Francesca
Martiniego, do Le Corbusiera) i w gruncie rzeczy funduje europejskie myślenie o
architekturze, ale przynajmniej od kilku dekad jest w praktyce architektonicznej
nieobecny. Kozakiewicz świadomie podejmuje tę tradycję i twórczo ją reinterpretuje,
zgodnie ze współczesnym ponowoczesnym myśleniem. Po pierwsze, wyraźnie
przerzuca akcent z anatomii na fizjologię. Zamiast podkreślać granice ludzkiego
ciała, zwraca się ku zmysłom jako miejscom, w których człowiek przełamuje swoją
monadyczność i jednoczy się z otoczeniem. Architektura jest w tym ujęciu traktowana
jako somatoestetyczny environment, który nie tylko komunikuje ideę, ale także otwiera
zmysłowość i pozwala zaspokajać naturalne potrzeby. Po drugie, Kozakiewicz porzuca obiektywność i uniwersalność ludzkiej
miary, subiektywizuje ją, indywidualizuje i metaforyzuje, co kieruje jego
projekty w stronę form amorficznych, „podwójnie zakodowanych”, o umownym
„niekoniecznym” charakterze.
Ten podstawowy w
twórczości Kozakiewicza wątek antropologiczny został już dość wyczerpująco opisany,
między innymi podczas dużej retrospektywy w Zachęcie w 2017 roku zatytułowanej Zawrót głowy. Warto sięgnąć do wydanej z
tej okazji książki Subiektywne
mikrokosmologie. Otwarta kilka miesięcy później wystawa w poznańskim
Arsenale – skromna, oparta głównie na dokumentacjach w postaci slajdów – może
być potraktowana jako appendix do tej retrospektywy. Skoncentrowano się tutaj wokół
wątku poznańskiego, który stał się pretekstem do wydobycia krytycznego aspektu
twórczości Kozakiewicza.
Centralnym
projektem uczyniono Punctum z 2007 roku – alternatywną koncepcję
zabudowania części Zamku Przemysława w Poznaniu. Kozakiewicz zaproponował wówczas
projekt raczej „bezpieczny”, nawiązujący kształtem do znanych brył
modernistycznych, ale zarazem, dzięki pomysłowi dwukondygnacyjnego tarasu, w
ciekawy sposób otwierający przestrzeń dla użytkowników. Realizacja projektu nie
doszła do skutku, podobnie jak zaprojektowany na zamówienie Wielkopolskiego Towarzystwa
Zachęty Sztuk Pięknych projekt rewitalizacji parku Drwęskich, który opiera się
na pomyśle odseparowania parku od ruchliwej ulicy za pomocą „kurtyny ziemnej”.
Krytyczny rys
tych projektów ujawnia się przede wszystkim w zetknięciu z polską polityką historyczną,
brakiem myślenia o architekturze miasta w perspektywie budowania obywatelskiej
wspólnoty czy z codzienną urzędniczą praktyką zagospodarowywania terenów
miejskich. O rewitalizacji myśli się zwykle w kontekście podnoszenia wartości
gruntu pod przyszłą sprzedaż prywatnemu inwestorowi, a o historii jako o uświęconym
miejscu, w którym zdeponowane są męczeństwo i potęga narodu. Jedyne więc, co przychodzi
decydentom do głowy (oczywiście pomijając chęć zysku i pozbycie się problemu),
to odbudowa zabytku i przywrócenie mu dawnej świetności, bez jakiejkolwiek refleksji
nad negatywnymi konotacjami, jakie niesie ze sobą forma budynku i jego historia.
W tym kontekście
Punctum, demokratyzujące zamkowe wzgórze w myśl idei agory, oraz Kurtyna
Ziemna, odcinająca możliwość przyszłej zabudowy parku, mają rzeczywiście
wymiar krytyczny, mimo że jako projekty architektoniczne są po prostu lekko
muśniętymi futurystycznie, nowoczesnymi propozycjami zagospodarowania
przestrzeni miejskiej. Okazuje się jednak, że na taką nowoczesność – egalitarną
i humanistyczną – nie jesteśmy jeszcze gotowi. Krytyczna wymowa tego projektu została
wzmocniona ironiczną (a sądzę, że w perspektywie osobistej autora także gorzką)
makietą zamkowej platformy z umieszczonymi na niej miniaturowymi postaciami
ludzi, nad którą unosi się naturalnej wielkości biały orzeł. Skojarzenie z
patriotyczno-historyczną propagandą, która chętnie kultywuje paternalistyczne
rozumienie władzy, wydaje się tutaj jasne. Czy jednak takie projekty jak Punctum
mogą być traktowane jako kwintesencja architektury krytycznej?
W polskich
realiach, w kontekście powszechnego bałaganu estetycznego i bezrefleksyjnej
organizacji przestrzeni, praktycznie każdy przemyślany nowoczesny projekt tworzony
z szacunkiem dla przestrzeni i użytkowników nabiera charakteru krytycznego. Szczególnie,
gdy zderzymy ze sobą tradycyjny monumentalizm służący władzy i współczesną
architekturę przyjmującą za punkt odniesienia potrzeby społeczne. Na tego typu
kontrastach wprost bazuje projekt instytutu Rozbrojenia Kultury i Zniesienia
Wojen tworzony wraz z Krzysztofem Wodiczką, który w latach 80. i 90. specjalizował
się w dekonstrukcji architektury władzy. Instytut, który łączyłby miejsce
spędzania wolnego czasu z zachętą do przemyślenia polskiego patriotyzmu w duchu
pacyfizmu, miałby stanąć na placu Grobu Nieznanego Żołnierza – symbolu
narodowych wojennych narracji. Krytyczny komunikat tego projektu jest jasny ale
podobnie jak w przypadku Punctum i Kurtyny Ziemnej oraz prezentowanych
także w Arsenale propozycji rewitalizacji ruin pałacu biskupów płockich w Broku,
jak też przestrzeni związanej z poznańskim Centrum Designu, jest to krytycyzm
operujący na zupełnie podstawowym poziomie, w praktyce sprowadzający się do
odzyskania przestrzeni publicznej dla życia codziennego.
To wszystko w
perspektywie społecznej znaczy oczywiście bardzo dużo. Jednakże w perspektywie
sztuki współczesnej i ogólnokulturowej dyskusji większy potencjał krytyczny
mają prace niedające łatwych odpowiedzi, zagadkowe, ujawniające treści ukryte i
zmuszające do samodzielnego poszukiwania odpowiedzi. Taki charakter częściej przybierają
ekologiczne projekty Kozakiewicza. Ujawnia się w nich architekt-wizjoner,
którego zaangażowanie w sprawy świata odbiera mu trzeźwość pragmatycznego osądu
i pcha go w stronę myślenia utopijnego. Takie prace, jak obecne także w
Arsenale Natura (do) mieszkania (2007), Tardigarda botanica
(2009) czy (pokazywany na Wystawie Architektury w Wenecji) Transfer
(2006), wymykają się spod kontroli autora i ciążą w stronę absurdalizacji
rzeczywistości, a jako takie zaczynają mówić nie wprost, trochę podobnie jak w
przypadku „instrumentów ksenologicznych” Krzysztofa Wodiczki.
Czy rzeczywiście
chcielibyśmy zostać zamknięci nad Warszawą w klaustrofobicznym tlenowym tunelu,
niczym maszyny, bez możliwości zmiany kierunku i szybkiego wycofania się z
sytuacji? Projekt Transfer należy do świata, w którym zwyciężyły
samochody, a człowiek i jego naturalne potrzeby zostały zepchnięte do sztucznych,
biologicznych schronów i innych ciasnych ekologicznych niby-miejsc. Te
futurystyczne projekty Kozakiewicza, problematyzujące zresztą sam ekologizm,
nie są w gruncie rzeczy propozycjami pozytywnymi (mam przynajmniej nadzieję, że
nie będą musiały nimi być), ale krytycznymi ostrzeżeniami. Nie przynoszą zadowalającego
rozwiązania problemu, ale ocierając się o absurd, uwypuklają cywilizacyjne
zagrożenia i prześlepiane ludzkie potrzeby.
Na koniec muszę powiedzieć
słowo o formie ekspozycji. Niestety wystawa w poznańskim Arsenale została potraktowana
przez organizatorów w sposób całkowicie transparentny względem prezentowanych
treści i zrealizowana przy minimum zaangażowania. Czułem się jak na nudnej
prezentacji dla potencjalnych inwestorów bez cateringu (catering był później w
Meskalinie, i – nie chcę być uszczypliwy – w przepychu wyraźnie przewyższył formę
wystawy). Gdyby nie makieta Punctum z wiszącym nad nią orłem wydrukowanym
w technice 3D, mielibyśmy do czynienia jedynie z projekcją opisów prac i ich
dokumentacją zdjęciową w postaci slajdów (wyjątek stanowi film Natura (do)
mieszkania). Nie ustawiono nawet siedzisk, na których można by usiąść, i te
przecież nużące w takiej skali materiały przyswoić. Należy też zauważyć, że zaprezentowano
jedynie materiały sprzed lat, wcześniej już przecież pokazywane i udostępniane.
Pojawia się więc pytanie o celowość tej ekspozycji. Przede wszystkim szkoda
jednak, że wizjonerski poziom architektonicznych projektów Jarosława
Kozakiewicza nie zaznaczył się w projekcie samej wystawy.