Ada! Czy sztuce to wypada? ("Szum", 26.02.2016)

Ada Karczmarczyk w krótkim czasie zdobyła całkiem sporą popularność, a jej kariera nadal się rozwija. Jak wiemy, w dużej mierze jest to efekt intensywnej autopromocji w duchu idei DIY, z czego też artystka jest niezmiernie dumna. Trzeba jednak przyznać, że przecież nie bez znaczenia pozostaje tu jej intrygująca twórczość. Ada jest na tyle dziwna i inna od wszystkiego, co mamy dzisiaj w sztuce, że wprawia publiczność w konsternację.
Krytyka twórczości Ady Karczmarczyk wydaje się nazbyt prosta, oczywista i samonarzucająca się, tak że nikt, poza hejterami i przedstawicielami środowisk o skrajnych ideologiach, nie chce się jej podjąć w obawie przed wpadką. Głównym problemem jest specyficznie opakowane, religijne zaangażowanie artystki, na krytyce którego łatwo można się wyłożyć. W związku z tym ci, którzy nie kupują jej bezkrytycznie, często po prostu ją ignorują. Jak podkreśla sama zainteresowana – a można jej wierzyć, bo bardzo zajmuje ją to, co się o niej mówi – żaden krytyk czy krytyczka nie wspomnieli o niej w podsumowaniach roku. Przyjęła ją natomiast Zachęta, poważna instytucja publiczna negatywnie oceniana przez środowiska konserwatywne. „Wysokie Obcasy”, „Art & Business” i kilka innych nie mniej ważnych czasopism opublikowało bezpieczne wywiady, w których artystka do znudzenia powtarza te same treści. Jest zapraszana przez instytucje kultury, galerie miejskie, które podobno zaczynają też kupować jej prace. W poznańskim „wyklętym” Arsenale właśnie trwa retrospektywa jej twórczości. Droga kariery Ady Karczmarczyk wydaje się już być wytyczona jednokierunkowo. Ostatnio chyba tylko czujna Karolina Plinta, która kiedyś delikatnie potraktowała ją w serii „Mistrzynie Stylu”, podczas Spojrzeń kręciła na jej prace nosem.
Ada Karczmarczyk to przypadek, który potrafił też narobić nieco zamieszania w środowisku. Ujawniła ona pęknięcia na prawicy, którą dominujący w świecie sztuki liberałowie i lewica postrzegają stereotypowo jako beton-monolit. Konserwatywna prawica związana z portalem Prawy.pl wyraźnie odcina się od artystki, a nawet straszy ją prokuraturą, traktując jej twórczość jako szyderstwo, demoniczną parodię, której celem jest profanacja sacrum. Już jednak „Pressje” – konserwatywne czasopismo skupione wokół Uniwersytetu Jagiellońskiego – podjęło próbę poważnej analizy jej twórczości, a młoda prawica skupiona wokół pisma „Fronda Lux” całkowicie ją kupiła, czyniąc z niej swoją pop-ikonę.
Dzieląc prawicę, Ada Karczmarczyk jednocześnie przybliża jej młodą i bardziej otwartą część do środowisk liberalnych, pokazując, że obie strony łączy całkiem sporo. To wszystko jest ciekawe także w kontekście obecnej sytuacji politycznej. Ostatnio na łamach „Krytyki Politycznej” Jakub Majmurek pisał o krótkiej ławce ludzi kultury w szeregach PiS. Ada byłaby dla obecnej władzy idealna: młoda artystka-katoliczka, kochająca pop, złakniona kariery i do tego wszystkiego naiwna. Ada Karczmarczyk jest artystką konserwatywną. Jak sama przyznaje, nie zamierza w ramach kościoła dokonywać żadnych przewartościowań, a przestrzenią jej kreacji nie jest treść, ale forma. Treść jest u niej prosta, żeby nie powiedzieć oazowo banalna. Bóg jest dobry i nas kocha, a szatan jest zły i podstępny, należy więc iść w stronę dobra, wystrzegać się podszeptów szatana… i tak dalej. „Jedyne, co mnie różni od standardowych katolików i narodowców to to, że aby przekazać treści, używam awangardowego języka” – mówi Ada. Interesująca może być więc w jej pracach forma, a dokładniej relacja między formą a treścią.
Podstawowa strategia, jaką posługuje się artystka, polega na przejęciu języka popkultury, kiczowatego, często też wulgarnego i seksistowskiego, dla celów ewangelizacyjnych. Chodzi jej o przetworzenie tego języka w sposób, który umożliwiłby odwrócenie kierunku jego oddziaływania i mówienie za jego pomocą o religii i miłości. Ada przywołuje w tym kontekście nawet ideę transsubstancjacji. Jak sama mówi, „podmieniając esencje w formach”, dokonuje alchemicznej przemiany bezużytecznego materiału w szlachetny kruszec, wykorzystując język popkultury w charakterze chrześcijańskiego konia trojańskiego. W ten sposób chce nie tylko działać na zewnątrz, ale też ożywić sam katolicyzm, otworzyć go na to, co inne, wprawić w ruch skostniałe symbole, a zamiast cierpiętniczych, depresyjnych nastrojów wprowadzić pozytywne wibracje, odwagę i wiarę we własne siły. Cel karkołomny, ale brzmi sensownie, a gra wydaje się warta świeczki. Problem w tym, że artystka nie ma dystansu do popkultury i dlatego nie może tego celu skutecznie zrealizować.
Ada Karczmarczyk wymarzyła sobie, że będzie naśladować wielkie gwiazdy muzyki i z pozycji królowej popu poprowadzi religijną ewangelizację. Próbuje więc sama w domu, bez budżetu i podziału pracy, stworzyć zupełnie poważne produkcje na światowym poziomie. Generalnie rzecz biorąc, to nie może się udać. Na dodatek Ada nie ma większego pojęcia o komponowaniu muzyki, słabo się rusza, śpiewa nie najlepiej, a gdy robi to po angielsku, to sprawę pogarsza jeszcze jej akcent. Wszystko to daje groteskowy efekt i przeradza się we własną karykaturę. Nic więc dziwnego, że nikt nie chciał uwierzyć, że Ada robi to zupełnie serio. Próbowano ją ratować (a także samych siebie, jako odbiorców), uznając jej produkcje za świadomą grę kiczem, wejście w estetykę kampu mające na celu drwinę z popu i religii. Takie działanie może nie byłoby szczególnie oryginalne, ale w swojej konsekwencji i śmiałości robiłoby jednak pewne wrażenie. Tymczasem artystka wprost odcina się od takiej interpretacji. Jej intencje są czyste i szczere. Nie ma tu miejsca na świadomy kamp, celowy kicz o anarchistycznym i emancypacyjnym potencjale. U Ady mamy wprawdzie do czynienia z kampową stylizacją, z tworzoną z pasją przesadą, która emanuje jednak naiwnością, bo bierze się z nieudolności, a nie ze świadomego wyboru. Dlatego bliżej Adzie do religijnego kiczu spod Lichenia, Kałkowa czy Jasnej Góry, niż do kampowych artystów. Sama artystka zresztą przyznaje, że tak naprawdę nie chce wcale robić kiczu czy kampu, ale po prostu dobry pop, przyjemny i atrakcyjny.
Trudno w związku z tym powiedzieć, żeby forma jej twórczości była jakoś szczególnie „pojechana”, czy awangardowa. Pop bardzo rzadko bywa awangardowy, a zazwyczaj jest po prostu konserwatywny. Owszem, Ada sytuuje się pomiędzy pewnymi rejonami, których przystawalność jest co najmniej nieoczywista, ale owo znalezienie się pomiędzy nie wiąże się z żadnym przekroczeniem czy dekonstrukcją. Gdy pominąć wyrazistość formalną przekazywanych treści, to jej postulaty ożywienia i uwspółcześnienia Kościoła, po II Soborze Watykańskim z 1965 roku, nie są już niczym nowym. Natomiast z pewnością za „pojechane” można uznać w tej twórczości szczególne napięcie, które bierze się właśnie z niespójności formalno-treściowej, jak również z porażającej konsekwencji, z jaką artystce udaje się uzyskiwać efekt przeciwny do zamierzonego. „Pojechane” jest także to, jak skutecznie udaje się jej sprzedawać to wszystko jako sztukę współczesną. Nie o takie rozumienie „pojechania” jednak artystce chodzi.
Konserwatyzm Ady Karczmarczyk wyraża się także w jej wizji kobiety, wizji mającej pewne cechy wspólne z katolickim feminizmem. W swoim kulcie maryjnym artystka dowartościowuje kobietę, a poprzez nadanie jej szczególnej roli ewangelizacyjnej optuje również za jej duchowym przywództwem. Ten feminizm w wersji Ady jest jednak bardzo powierzchowny, żeby nie powiedzieć pozorny. Faktycznie bowiem figura kobiety, jaką artystka powołuje do istnienia, raczej umacnia stereotypy i kultywuje tradycyjne podziały, a nie wspiera emancypacyjne dążenia. Sprowadza ona kobiecość do kategorii takich jak cielesność i seksualność, a jej siły upatruje w uwodzeniu. W obrębie takiego myślenia jeden krok wstecz prowadzi z powrotem do starych „prawd” mówiących o tym, że kobieta jest niebezpieczna, bo podatna na podszepty szatana i lepiej, żeby cicho siedziała w kuchni i w długim, rozciągniętym swetrze przewijała swoje piąte dziecko.
W projekcie Oblubienice artystka udosłownia metaforę zawartą w liście do Efezjan, w którym Kościół porównany jest do kobiety, oblubienicy Chrystusa. Ada używa swojej figury silnej, niezależnej i rozerotyzowanej kobiety do wydobycia istoty Kościoła, ale zamiast wspierać w ten sposób emancypację kobiety, sankcjonuje w świadomości młodego pokolenia jeden z podstawowych archetypów międzyludzkich nierówności, tzn. patriarchalny dogmat mówiący, że Bóg jest mężczyzną. Naprawdę trudno byłoby zawinąć w kolorowy papierek bardziej konserwatywne przesłanie.
Seksualność u Karczmarczyk nie oznacza płodności ani dionizyjskiej wolności, ale konsumpcyjne uwodzenie. Jeszcze do niedawna chwaliła się przecież publicznie swoją wstrzemięźliwością. Kręcić tyłkiem dla Jezusa, a zarazem deklarować swoje dziewictwo – to przecież kwintesencja kultury konsumpcyjnej, która opiera się na wzbudzaniu pożądania i odwlekaniu spełnienia. Mówienie o religii językiem konsumpcji jest bardzo ryzykowne. Mamy tu do czynienia z językiem dziwki, która zrobi wszystko, żeby klientowi wyciągnąć z kieszeni portfel. Trzeba mieć do takiego języka ogromny dystans, żeby umiejętnie skierować jego ostrze w przeciwnym kierunku. Niestety Ada jest zbyt głęboko zanurzona w popkulturze i konsumpcjonizmie, żeby zdołać taki zabieg skutecznie przeprowadzić.
Przyrównując Kościół do kobiety, artystka chce prawdopodobnie powiedzieć tylko tyle, że powołaniem Kościoła nie jest straszenie wiernych, ale ich przyciąganie. W niesproblematyzowanym języku konsumpcji nie ma jednak miejsca ani na pogłębioną duchowość, kontakt z transcendencją oparty na refleksji i zaufaniu, ani na przepełnione empatią spojrzenie w stronę drugiego człowieka. Te wartości są sprzeczne z regułami rynkowymi, które definiują relacje za pomocą ilościowych kryteriów zysków i strat.
Artystka uwikłała się we własny język, który powinna traktować – choćby ze względu na cele, jakie sama sobie stawia – raczej jako narzędzie, z którego korzysta, a nie powietrze, którym oddycha. Uwikłanie Karczmarczyk objawia się też w postawie, jaką reprezentuje w stosunku do własnej kariery. Mowa tu o skupieniu się na sobie i swoich osiągnięciach, w których gubi się ewangelizacyjne przesłanie. W takiej postawie artystycznej Bóg przegrywa z popkulturowym egocentryzmem. Przed nawróceniem Ada robiła filmy o sobie i swoich problemach młodej, znudzonej konsumentki kultury popularnej. Tak naprawdę niewiele się zmieniło. Nadal, poprzez autokreację, opowiada przede wszystkim o samej sobie. Chce być gwiazdą, artystką wszystkich Polaków, Dodą polskiej sztuki, pragnie rozgłosu i sławy. To, co w tych deklaracjach daje się wyczuć, to nie dystans i ironia, a jedynie zagubienie i potrzeba bycia widocznym w świecie, w którym spełnienie nie może trwać dłużej niż pięć minut.
Jak to wszystko ma się do wzrastającego uznania, jakim darzy się Adę Karczmarczyk w świecie sztuki? Jej przypadek może stanowić ciekawy punkt wyjścia do rozmowy na temat kryteriów wartościowania w sztuce, mechanizmów wkraczania twórczości w obieg instytucjonalny, metod robienia kariery artystycznej, czy nawet sposobów definiowania samej sztuki współczesnej.

***

P.S. Na zakończenie, dodając artystce otuchy, chciałbym wraz z nią pozdrowić wszystkich jej fanów i antyfanów, wspierając zarazem jedną z najgłupszych zasad kultury medialnej: nie ważne, co mówią, ważne, że mówią.