
20 grudnia 2012 r. w Regionalnym Centrum Animacji Kultury w Zielonej Górze odbyło się spotkanie z przedstawicielami miejscowych instytucji w ramach organizowanych w całym kraju przez Krytykę Polityczną debat dotyczących stanu i kondycji kultury. Od spotkania minęło już trochę czasu, ale podjęte problemy nie zdezaktualizowały się. Przeciwnie, czas pozwolił na dystans a dystans podpowiada, że o tych problemach zapomnieć nie można.
Inicjatorem debaty był doktorant Instytutu Filozofii UZ Wojciech
Kowalski-Mierkiewicz, który próbuje utworzyć w Zielonej Górze środowisko
Krytyki Politycznej. Moderatorem spotkania był dr Przemysław Witkowski z Klubu
KP we Wrocławiu, a całości przyglądała się koordynatorka Klubów KP Agnieszka
Wiśniewska. Debata zgromadziła wielu przedstawicieli lokalnych
instytucji. Uniwersytet Zielonogórski reprezentował dr hab. Roman Sapeńko,
prof. UZ z Instytutu Filozofii. Warto wspomnieć, że przyjemną i lekko
zdystansowaną oprawę muzyczną do
całości spotkania zaproponował Adam Janicki, absolwent Wydziału Artystycznego i
lider zespołu Pewne Podniety Akustyczne.
Debata odbyła się pod hasłem „Ekonomia Kultury”. Jej celem było sprowokowanie
dyskusji na temat kondycji lokalnej kultury, możliwości pozyskiwania środków
finansowych dla dalszego rozwoju, sensowności wspólnej polityki, a także możliwości
wypracowania satysfakcjonującej marki miasta na kulturalnej mapie Polski.
Zaproszeni goście przybyli dość licznie, z pewnym zaintrygowaniem i
zainteresowaniem, ale też podejrzliwością i nieufnością. Poczuli się trochę,
jak uczniowie wywołani do tablicy, którzy udowodnić mają swoje kompetencje i
uzasadnić sensowość zajmowanego przez siebie stanowiska. Uczniowie liceów,
którzy licznie zasili widownię, mogli się przekonać, że ta postawa obronna nie
wyszła zbyt dobrze.
Być może w Zielonej Górze z tworzeniem kultury nie ma problemów i takie
spotkania nie są potrzebne. Zdaniem większości zaproszonych gości, prowadzone
przez nich instytucje dobrze spełniają swoje zadanie. Potwierdzenie tej
samooceny mogli znaleźć przed dyskusją na dużym ekranie w opiniach kilku
mieszkańców zapytanych w sądzie ulicznej o stan kultury w ich mieście. Zapytani
wyglądali na zadowolonych, ale też na mało świadomych, jaką ofertę mają do
wyboru i czego tak naprawdę mogą i powinni oczekiwać. Problem z „kompetencją
kulturową” mieszkańców został podkreślony przez uczestników debaty. Niestety, bardziej
w kontekście samoobrony przed potencjalnymi zarzutami o niesatysfakcjonujące funkcjonowanie
ich instytucji niż jako realny problem, który zobowiązuje do podjęcia aktywnego
działania.
Być może brak powszechnego nawyku korzystania z oferty kulturalnej jest
związany ze jej słabą widocznością w przestrzeni miasta. Informacje pojawiają
się na kilku małych plakatach a docierają przede wszystkim drogą pantoflową,
tzn. facebookową, do kręgu osób już wcześniej zainteresowanych. Facebook dał
lokalnemu środowisku animatorów i twórców duże możliwości wyjścia na zewnątrz
ze swoimi propozycjami, dał darmową promocję i stałą widoczność, ale też
zamknął te środowiska w pewnych kręgach znajomych i pozbawił motywacji zmagania
się z problemem niemal zupełnej aneksji przestrzeni miejskiej przez rynek. To
tworzy wrażenie zamknięcia, prowincjonalności, sprzyja też tendencjom
ekskluzywnym. Zainteresowani tworzą grupy na tyle liczne, że sensowność
istnienia instytucji nie zostaje wprost zakwestionowana, ale zarazem na tyle
małe, że pytanie o sensowność działania pozostaje w tle codziennej pracy.
Instytucje i odbiorcy przyzwyczajają się do tego stanu rzeczy. Efektem jest
specyficzna mieszanka zadowolenia, rezygnacji i cynizmu u pierwszych, a
niedosytu, zamknięcia i snobizmu u drugich. Wdziera się rutyna.
Przydałby się przeciąg. Wspomniała o tym jedna z nauczycielek, która
przyszła z młodzieżą na debatę. Chodziło nie tyle o kwestię stanowisk, ile o
przeciąg w umysłach mieszkańców wymuszony działalnością samych instytucji. Te
za bardzo chcą schlebiać masowym gustom. Stawiają swoją ofertę w szeregu
produktów konsumpcji i walczą o uwagę w konkurencji, która nie tylko nie jest
ich konkurencją, ale w której też nie mają większych szans. W świecie
komercjalizacji i masowej konsumpcji potrzebna jest oferta ambitna,
kontrowersyjna, ingerująca w nurt codziennego życia a zarazem zmuszająca do wielopoziomowych
redefinicji. Czasem pojawiają się takie propozycje, ale brakuje dobrej
publicystyki, która w ogólnodostępnych mediach utrwali i pozwoli rozwinąć
efemeryczne doświadczenie poszczególnych odbiorców. Zaproszeni na debatę goście
podkreślali, że w Zielonej Górze brakuje nawyku dokumentacji i pogłębionego
dziennikarstwa, które zaproponuje coś więcej, niż krótkie informacje i sprawozdania.
Podczas rozmowy pojawił się także problem widoczności miasta na arenie ogólnopolskiej.
Zielona Góra znana jest przede wszystkim z imprez ludycznych: Winobrania i Festiwalu
Piosenki Rosyjskiej. Wielu mieszkańców, którzy mają nawyk korzystania z oferty
kulturalnej, nie zadawala taka wizytówka. Oczywiście zdajemy sobie sprawę, że
cenione w Polsce zielonogórskie BWA nie może konkurować w ogólnopolskiej
świadomości z tymi masowymi imprezami. Nie znaczy to jednak, że Zielona Góra w
ogóle nie istnieje na mapie polskiej kultury, nie znaczy to także, że to
istnienie nie może być jeszcze wyraźniej zaznaczone. Miasto potrzebuje po
prostu wspólnej „glokalnej” (łączącej globalność z lokalnością) świadomości
oraz idącej za nią wspólnej polityki rozwoju. Niestety na słowa „polityka” i
„wspólna” wielu ludzi ma nadal, być może zrozumiałą, ale z pewnością
nieracjonalną, alergię.
W tym kontekście dziwi niechęć zgromadzonych wobec pewnego pomysłu, jaki
pojawił się podczas debaty. Chodzi o powołanie do istnienia pewnego rodzaju
świadomej zinstytucjonalizowanej aktywności, polegającej na poszukiwaniu ludzi
twórczych w różnych dziedzinach kultury i oferowaniu tym osobom pomocy w
rozwoju. Pomocy nie tyle finansowej, ile organizacyjnej. Chodzi o zachęcanie do
działania, stwarzanie możliwości ekspozycji, publikacji czy pokazu,
umożliwienie medialnej widoczności, uczenie i pomoc w korzystaniu z
przeznaczonych dla takich osób stypendiów, dotacji i projektów. Dzisiaj ludzie
o ambicjach twórczych po studiach wyjeżdżają z Zielonej Góry do innych
ośrodków. Niektórzy zostają i próbują działać na własną rękę, ale niepewni
własnych sił często marnują swój potencjał. Korzystając aktywnie z lokalnej
pomocy mieliby szansę odwdzięczyć się własną twórczością i sukcesami na arenie
ogólnopolskiej i międzynarodowej. Chociażby dzięki takiej strategii Zielona
Góra mogłaby być postrzegana jako rozpoznawalne na mapie polskiej kultury miasto
ludzi twórczych. Nie trzeba w tym celu powoływać wielkich festiwali i zapraszać
drogich artystów z zewnątrz. Być może naturalnym środowiskiem dla realizacji
tej idei jest właśnie Uniwersytet Zielonogórski. Sądzę, że warto przemyśleć płynące
z niej korzyści.
Wróćmy na koniec do samej debaty. Okazała się ona eksperymentem ciekawym,
chociaż nie do końca udanym. Z pewnością potencjał spotkania nie został
wykorzystany. Ważne było jednak już samo stworzenie sytuacji dyskusji,
konfrontacji, wymiany doświadczeń. Mam nadzieję, że debata ta stanie się
wstępem do wielu następnych spotkań organizowanych przez różne instytucje, a
potrzeba dyskusji i korzyści z niej płynące będą rozwijać się wraz z nimi.
Łukasz Musielak
Tekst ukazał się w:
Strona Krytyki Politycznej (28.01.2013)