Sztuka dziejąca się tu i teraz. Rozmowa o performansie z Aleksandrą Kubiak ("Obieg", listopad 2015)




Łukasz Musielak: Niedawno w BWA w Zielonej Górze zakończył się projekt „Trzy Czte Ry! Performance!", w którego ramach przez kilka miesięcy mogliśmy obcować z polskim performansem. Jak doszło do tego wydarzenia?

Aleksandra Kubiak: Do przygotowania projektu zaprosił mnie Wojtek Kozłowski, dyrektor Galerii BWA, już w 2013 roku. Opierałam się, bo po trudnej decyzji o zamknięciu grupy Sędzia Główny, mojej macierzystej formacji, w której z Karoliną Wiktor zajmowałyśmy się wyłącznie performansem, samo to hasło doprowadzało mnie do szału, a działania na żywo poddałam głębokiemu wyparciu. Wojtek jednak konsekwentnie powracał do swojej propozycji. W końcu uległam i postanowiłam zabawić się w kuratorkę. Pomyliłam się ogromnie, bo kuratorowanie tak dużego projektu to olbrzymia odpowiedzialność i praca, zabawy jest raczej niewiele.

Ale chyba nie żałujesz?
 
Oczywiście, że nie. To był ciekawy, intensywny czas, dużo świetnych spotkań, czasem spora irytacja i sztuka dziejąca się tu i teraz, a dla mnie samej test, czy podołam, bo założyłam imprezę rozciągniętą w czasie na kilka miesięcy.

Co cię inspirowało?
 
W wyborze tematu pomogło mi doświadczenie, które zdobyłam w trakcie studiów doktoranckich w pracowni profesor Izabelli Gustowskiej, gdzie wraz z jej asystentem Ramanem Tratsiukiem prowadziłam zajęcia ze studentami z performansu właśnie, a także dwie publikacje wydane na przełomie 2014 i 2015 roku - o Złotym Gronie oraz Biennale Sztuki Nowej, czyli o historycznych imprezach odbywających się w Zielonej Górze. 

Z tych imprez zapożyczyłaś zasadę nominacji.
 
Zapraszając do udziału w programie „Trzy Czte Ry! Performance!" połączyłam doświadczenie i myślenie o uczeniu performansu z odniesieniem do konstrukcji Złotego Grona i Biennale. W tych imprezach artyści byli nominowani przez ekspertów. Przez kilka miesięcy mogliśmy oglądać pokazy artystów nominowanych przez prowadzących pracownie akademickie, których program obejmuje działania performatywne, a także przez kuratorki i kuratorów, którzy propagują ten rodzaj sztuki w galeriach czy muzeach. 

Co sądzisz o nauczaniu performansu na akademii? Niektórzy uważają, że to niebezpieczny proces oswajania sztuki, która powinna pozostać nieoswojona.
 
Kogo masz na myśli? Kto czuje zagrożenie w nauczaniu sztuki performansu? Może sami studenci? To nawet byłoby logiczne, młodzi artyści, którzy chcą pozostać dzicy i sami starają się mierzyć z eksperymentem. Jednak na uczelniach, w pracowniach rysunku, rzeźby, malarstwa czy intermediów od dawna z wyboru studentów czy z inicjatywy wykładowców performans wydarzał się. Nie potrafię odpowiedzieć na pytanie o zagrożenie, bo czy spotkanie doświadczonej osoby, wykładowcy, można tak postrzegać?

Mam na myśli ogólną perspektywę kulturową. Tak wypowiadał się na przykład Władysław Kaźmierczak. Jego zdaniem akademie mogą przekształcić performans w sformalizowane, wystudiowane, bezpieczne, przewidywalne, estetyczne przedstawienia, będące bardziej teatrzykiem niż żywą sztuką. Miałyby one już niewiele wspólnego z akcjami z lat 1960-90. Zagrożenie polegałoby na utracie przez performans jego kulturotwórczej roli, która uczyniła tę sztukę tak istotną.
 
Ćwiczenia z performansu na uczelni mogą być pierwszym impulsem do podjęcia buntu, do startu we własny świat zamierzeń, czasem do odejścia od tej dziedziny. Oczywiście sztuka i jej ośrodki akademickie rozwijają się, dlatego też spotykamy się z bardzo wyspecjalizowanymi pracowniami, również takimi, w których performans staje się głównym obszarem nauczania. W Polsce pierwsza taka pracownia powstała na akademii w Krakowie w 2007 roku, chociaż pierwszy obroniony dyplom z performansu miał miejsce w Zielonej Górze w 2001 lub 2002. Był to dyplom Michała Bujnickiego w pracowni Tomasza Sikorskiego. Chyba wiem, co Władek Kaźmierczak próbuje powiedzieć... „Performans wymykał się akademickim ramom. Natomiast kiedy stał się teoretycznie rozbudowany, naturalnie wszedł do instytucji nauki, która przez sam opis wkłada go w ramy". Z którego roku pochodzi ten cytat? Możliwe jednak, że te obawy są już nieaktualne, bo zwrot performatywny się dokonał, więc performans ma romans z humanistyką, tekstem, teatrem, kinem et cetera.

Tak zwany zwrot performatywny w humanistyce jest pojęciem bardzo pojemnym i łatwo tutaj o rozmycie problemu. O tym zwrocie możemy myśleć jako o przejściu w wielu sferach kultury (nie tylko w sztuce) od tekstualności i związanej z nią kontemplacji do zainteresowania sprawczością, działaniem, buntem, zmianą. Ale pytanie, czy to zainteresowanie performatywnością, którego jednym z objawów, jak sugerujesz, jest akademizowanie performansu, nie zmieni tej sztuki w „tekst", to znaczy czy nie odbierze jej „mocy sprawczej" i nie uczyni z niej sztuki do kontemplacji - estetycznej kontemplacji - jak stało się z awangardowym malarstwem?
 
Czy awangardowe malarstwo jest tylko sferą kontemplacji? W pewnym sensie może tak, bo mówimy o namyśle historycznym, ale czemu od razu tylko formą estetyczną? To chyba bzdura. We wcześniejszej odpowiedzi chciałam podkreślić to, że artyści nadal poszukują, a więc mieszają też ze sobą gatunki i to już nie tylko w ramach sztuk wizualnych, ale też szerzej, korzystają z osiągnięć teatru, muzyki, choreografii, kina, sztuki naiwnej, instytucji - i z połączeń tworzą nowe formy performatywne. Możliwe, że klasyczny performans jest już historią, ale z drugiej strony prawie klasyczny w formie, jak słynne działanie Mariny Abramović z MoMA, ma ogromną siłę sprawczą i potrafi doprowadzić tłum do histerii.

Czy twoim zdaniem performansu trzeba uczyć, żeby robić go dobrze? Sędzia Główny nie uczył się performansu na uczelni, a jednak akcje wychodziły wam świetnie, mógłbym rzec „zawodowo".
 
Dzięki za komplement! A performanse Sędziego czy nasze pierwsze solowe wystąpienia były konsultowane i prowadzone pod okiem wykładowców, oczywiście nie wszyscy byli performerami. Pierwszym był nieżyjący już profesor Antonii Zydroń, później profesor Iza Gustowska, która, jak pewnie wiesz, sama też realizowała performanse, Wojtek Kozłowski, Zenek Polus, którego nie tak dawno pożegnaliśmy, Ryszard Woźniak - z nimi wszystkimi rozmawiałyśmy, oczywiście czasem nie brałyśmy ich korekt pod uwagę, bo po prostu się z nimi nie zgadzałyśmy. 

Wróćmy do twojego festiwalu - dlaczego nie przyjęłaś formuły konkursu?
 
„Trzy Czte Ry" nie było festiwalem, lecz cyklem spotkań. A co do formuły konkursowej... Zupełnie nie przyszło mi to do głowy. Możliwe, że to gest samozachowawczy, bo zakładając taką formułę musiałabym powołać jury, zorganizować obrady, postarać się o nagrody. Nie wiem, czy podołałabym. Zresztą, w samym tytule zawarłam hasło: miejsce wynegocjowane - dla dialogu, spotkania, poznania, opowiedzenia o kondycji performansu... Tak, spotkanie i relacje bardziej mnie zajmowały niż nadzorowanie walki o trofeum.

Dla mnie to hasło negocjacji, wraz z zasadą nominacji, ustawieniem sceny dla performerów i tytułem „Trzy Czte Ry! Performance!", który brzmi ironicznie i sugeruje wyścig, to prowokacja. Nie myślałaś tak o tym, kiedy opracowywałaś ideę projektu?
 
„Trzy Czte Ry" to hasło, które wypowiadamy przed skokiem przez kałużę, przed wypowiedzeniem tajemnicy, przed zrobieniem głupoty, hasło, które wywołuje szybką akcję, uwalnia nas od zamiaru, a wprowadza w proces. Skojarzyło mi się z performansem. Hasło „nominacje" podpowiedziała mi Maja Ziarkowska. Sama wcześniej mówiłam o zaproszeniu, ale nominacja brzmiała na tyle intrygująco, że zaczęłam jej używać. Właśnie, może porozmawiamy o uczestnikach projektu? 

Tak, powiedz, jak z perspektywy twojego branżowego doświadczenia oceniasz wystąpienia młodych artystów? Chodzi mi o ogólne wnioski.
 
Nie wiem, co znaczy perspektywa branżowa, nigdy nie byłam z branży performans. Nawet zajmując się tylko tym gatunkiem sztuki.

Mam na myśli znajomość środowiska artystów performansu, doświadczenie, jakie zdobyłaś, zajmując się sama przez lata tą dziedziną. Z pewnością obserwujesz też to, co się w performansie dzieje teraz.
 
Mogę powiedzieć, co zapamiętałam z każdego występu. Pierwsza była Maja Ziarkowska, która zamieniła galerię w swoiste studio zwierzeń, zmieniając na siedem dni rolę instytucji sztuki. Przemek Branas zaskoczył mnie opanowaniem, skrupulatnością i postkolonialnym tematem swojego działania. Adam Gruba jest autorem filozofii Golem, z której niewiele zrozumiałam, ale sam gest szukania ekspresji w tekście wydał mi się interesujący. Szymon Kula, najmłodszy uczestnik naszych spotkań, był niezmiernie skupiony, od niego to wprost emanowało, oglądałam mistrzostwo kontemplacji. Zapach, którego długo nie mogłam się pozbyć, to galaretka malinowa i ciasto, z których Agata Polny stworzyła rzeźbę i działanie wokół niej. Oszukała nasze zmysły w mistrzowski sposób, na dodatek mimo słodyczy było to najbardziej mięsne działanie w naszym cyklu. Zuzanna Czajkowska w Zielonej Górze pierwszy raz powiedziała: jestem artystką! Ta deklaracja już na zawsze będzie połączona z „Trzy Czte Ry!". Darek Kociński, najstarszy z naszych uczestników, wykreował intrygująca sytuację na poły teatralną, czemu przysłużyła się również zbudowana dla potrzeb projektu scena. Aktorami w jego projekcie nie byli profesjonaliści, ale ochotnicy, w tym Wojtek Kozłowski, dyrektor galerii. Justyna Łoś ciekawie poradziła sobie ze sceną - potraktowała jej moduły jak pomost między przestrzenią galerii a przestrzenią publiczną. Norbert Delman odwołał się do walki i dyskretnie, choć bardzo umiejętnie wykorzystał dla potrzeb swojego działania performans Justyny. W trakcie koncertu Michała Fryca poczułam się źle, duszno, wybiegłam z galerii, to się nazywa pętla feedbacku (!), a Małgorzatę Michałowską zapamiętam szczególnie, bo nasza współpraca była bardzo trudna, jednak jej wypracowany plan na kilka kolejnych akcji okazał się tego wart. Przygotowując cykl liczyłam na wielkie WOW, może obrzydzenie, może ból fizyczny, transgresję - te formy są mi bliskie, mam je przepracowane. Jednak przekonałam się już w trakcie tego projektu, że performans znalazł swoją delikatniejszą, może mniej zaskakującą, bardziej wynegocjowaną i dyplomatyczną wobec publiczności formę. 

A co możesz powiedzieć o samych nominujących?
 
Nominujący zaskoczyli mnie, bo dość klasycznie potraktowali możliwość wyłonienia do tego projektu własnego performera. W tym gronie ciekawie postąpili Gordian Piec i Stanisław Gajda, bo złamali strukturę nominacji i zaproponowali samych siebie.

Czy zauważasz jakieś zmiany w performansie od czasów, kiedy z Karoliną działałyście jako Sędzia Główny?
 
Właściwie to odpowiedziałam już na to pytanie wyżej. Oczywiście jest to tylko moja perspektywa, nie odważę się na budowanie ogólnego obrazu, bo nie jestem teoretykiem performansu. W publikacji, którą właśnie przygotowujemy, oprócz przedstawień artystów będą również teksty Artura Tajbera i Joanny Zielińskiej, które budują szerszą perspektywę zmian, jakie zachodzą w gatunku. Artur opisuje długą drogę, która doprowadziła do powstania Pracowni Sztuki Performance na Akademii w Krakowie, Joanna odnosi się do postperformansu, działań performatywnych na styku teatru, pisze o wystawie w kontekście performansu. Będzie też twój tekst, nakreślający perspektywę historyczną, który wprowadzi nas do opisów działań, jakie mogliśmy obejrzeć w ramach cyklu „Trzy Czte Ry!". Dodatkowo w publikacji będziemy mogli przeczytać tekst Olgi Schiller na temat prawa autorskiego, które stanowi również o działaniach tak efemerycznych jak performans. Będzie też nawiązanie do filmów „America Is Not Ready For This" oraz „Książę", które prezentował w ramach cyklu Karol Radziszewski.

Udało ci się zręcznie uniknąć odpowiedzi. Powiedz jeszcze na zakończenie, czym jest dzisiaj dla ciebie performans i co właściwie zmieniło się przez lata w twoim postrzeganiu tej sztuki.
 
Na pewno otworzyłam się na postrzeganie performansu w szerszym kontekście. Kiedyś uważałam, że nie można tej dziedziny łączyć na przykład z teatrem, kinem, dziś nie jestem już tak radykalna. Nie postrzegam już też performansu jako działania wyłącznie na własnym ciele, bo zauważyłam, jak ogromny potencjał performatywny mają ludzie, których spotykam, a także przedmioty i przestrzenie, którymi się otaczamy.