Łukasz Musielak: Niedawno w BWA w Zielonej Górze zakończył się projekt „Trzy Czte Ry! Performance!", w którego ramach przez kilka miesięcy mogliśmy obcować z polskim performansem. Jak doszło do tego wydarzenia?
Aleksandra Kubiak: Do przygotowania projektu zaprosił mnie Wojtek Kozłowski, dyrektor Galerii BWA, już w 2013 roku. Opierałam się, bo po trudnej decyzji o zamknięciu grupy Sędzia Główny, mojej macierzystej formacji, w której z Karoliną Wiktor zajmowałyśmy się wyłącznie performansem, samo to hasło doprowadzało mnie do szału, a działania na żywo poddałam głębokiemu wyparciu. Wojtek jednak konsekwentnie powracał do swojej propozycji. W końcu uległam i postanowiłam zabawić się w kuratorkę. Pomyliłam się ogromnie, bo kuratorowanie tak dużego projektu to olbrzymia odpowiedzialność i praca, zabawy jest raczej niewiele.
Ale chyba nie
żałujesz?
Oczywiście, że nie. To był
ciekawy, intensywny czas, dużo świetnych spotkań, czasem spora irytacja i
sztuka dziejąca się tu i teraz, a dla mnie samej test, czy podołam, bo
założyłam imprezę rozciągniętą w czasie na kilka miesięcy.
Co cię inspirowało?
W wyborze tematu pomogło mi
doświadczenie, które zdobyłam w trakcie studiów doktoranckich w pracowni
profesor Izabelli Gustowskiej, gdzie wraz z jej asystentem Ramanem Tratsiukiem
prowadziłam zajęcia ze studentami z performansu właśnie, a także dwie
publikacje wydane na przełomie 2014 i 2015 roku - o Złotym Gronie oraz Biennale
Sztuki Nowej, czyli o historycznych imprezach odbywających się w Zielonej
Górze.
Z tych imprez
zapożyczyłaś zasadę nominacji.
Zapraszając do udziału w
programie „Trzy Czte Ry! Performance!" połączyłam doświadczenie i myślenie
o uczeniu performansu z odniesieniem do konstrukcji Złotego Grona i Biennale. W
tych imprezach artyści byli nominowani przez ekspertów. Przez kilka miesięcy
mogliśmy oglądać pokazy artystów nominowanych przez prowadzących pracownie
akademickie, których program obejmuje działania performatywne, a także przez
kuratorki i kuratorów, którzy propagują ten rodzaj sztuki w galeriach czy
muzeach.
Co sądzisz o
nauczaniu performansu na akademii? Niektórzy uważają, że to niebezpieczny
proces oswajania sztuki, która powinna pozostać nieoswojona.
Kogo masz na myśli? Kto
czuje zagrożenie w nauczaniu sztuki performansu? Może sami studenci? To nawet
byłoby logiczne, młodzi artyści, którzy chcą pozostać dzicy i sami starają się
mierzyć z eksperymentem. Jednak na uczelniach, w pracowniach rysunku, rzeźby,
malarstwa czy intermediów od dawna z wyboru studentów czy z inicjatywy
wykładowców performans wydarzał się. Nie potrafię odpowiedzieć na pytanie o
zagrożenie, bo czy spotkanie doświadczonej osoby, wykładowcy, można tak
postrzegać?
Mam na myśli ogólną
perspektywę kulturową. Tak wypowiadał się na przykład Władysław Kaźmierczak. Jego
zdaniem akademie mogą przekształcić performans w sformalizowane, wystudiowane,
bezpieczne, przewidywalne, estetyczne przedstawienia, będące bardziej
teatrzykiem niż żywą sztuką. Miałyby one już niewiele wspólnego z akcjami z lat
1960-90. Zagrożenie polegałoby na utracie przez performans jego kulturotwórczej
roli, która uczyniła tę sztukę tak istotną.
Ćwiczenia z performansu na
uczelni mogą być pierwszym impulsem do podjęcia buntu, do startu we własny
świat zamierzeń, czasem do odejścia od tej dziedziny. Oczywiście sztuka i jej
ośrodki akademickie rozwijają się, dlatego też spotykamy się z bardzo
wyspecjalizowanymi pracowniami, również takimi, w których performans staje się
głównym obszarem nauczania. W Polsce pierwsza taka pracownia powstała na
akademii w Krakowie w 2007 roku, chociaż pierwszy obroniony dyplom z
performansu miał miejsce w Zielonej Górze w 2001 lub 2002. Był to dyplom
Michała Bujnickiego w pracowni Tomasza Sikorskiego. Chyba wiem, co Władek Kaźmierczak
próbuje powiedzieć... „Performans wymykał się akademickim ramom. Natomiast
kiedy stał się teoretycznie rozbudowany, naturalnie wszedł do instytucji nauki,
która przez sam opis wkłada go w ramy". Z którego roku pochodzi ten cytat?
Możliwe jednak, że te obawy są już nieaktualne, bo zwrot performatywny się
dokonał, więc performans ma romans z humanistyką, tekstem, teatrem, kinem et
cetera.
Tak zwany zwrot
performatywny w humanistyce jest pojęciem bardzo pojemnym i łatwo tutaj o
rozmycie problemu. O tym zwrocie możemy myśleć jako o przejściu w wielu sferach
kultury (nie tylko w sztuce) od tekstualności i związanej z nią kontemplacji do
zainteresowania sprawczością, działaniem, buntem, zmianą. Ale pytanie, czy to
zainteresowanie performatywnością, którego jednym z objawów, jak sugerujesz,
jest akademizowanie performansu, nie zmieni tej sztuki w „tekst", to
znaczy czy nie odbierze jej „mocy sprawczej" i nie uczyni z niej sztuki do
kontemplacji - estetycznej kontemplacji - jak stało się z awangardowym malarstwem?
Czy awangardowe malarstwo
jest tylko sferą kontemplacji? W pewnym sensie może tak, bo mówimy o namyśle
historycznym, ale czemu od razu tylko formą estetyczną? To chyba bzdura. We
wcześniejszej odpowiedzi chciałam podkreślić to, że artyści nadal poszukują, a
więc mieszają też ze sobą gatunki i to już nie tylko w ramach sztuk wizualnych,
ale też szerzej, korzystają z osiągnięć teatru, muzyki, choreografii, kina,
sztuki naiwnej, instytucji - i z połączeń tworzą nowe formy performatywne. Możliwe,
że klasyczny performans jest już historią, ale z drugiej strony prawie
klasyczny w formie, jak słynne działanie Mariny Abramović z MoMA, ma ogromną
siłę sprawczą i potrafi doprowadzić tłum do histerii.
Czy twoim zdaniem
performansu trzeba uczyć, żeby robić go dobrze? Sędzia Główny nie uczył się
performansu na uczelni, a jednak akcje wychodziły wam świetnie, mógłbym rzec
„zawodowo".
Dzięki za komplement! A
performanse Sędziego czy nasze pierwsze solowe wystąpienia były konsultowane i
prowadzone pod okiem wykładowców, oczywiście nie wszyscy byli performerami. Pierwszym
był nieżyjący już profesor Antonii Zydroń, później profesor Iza Gustowska,
która, jak pewnie wiesz, sama też realizowała performanse, Wojtek Kozłowski,
Zenek Polus, którego nie tak dawno pożegnaliśmy, Ryszard Woźniak - z nimi
wszystkimi rozmawiałyśmy, oczywiście czasem nie brałyśmy ich korekt pod uwagę,
bo po prostu się z nimi nie zgadzałyśmy.
Wróćmy do twojego
festiwalu - dlaczego nie przyjęłaś formuły konkursu?
„Trzy Czte Ry" nie
było festiwalem, lecz cyklem spotkań. A co do formuły konkursowej... Zupełnie
nie przyszło mi to do głowy. Możliwe, że to gest samozachowawczy, bo zakładając
taką formułę musiałabym powołać jury, zorganizować obrady, postarać się o nagrody.
Nie wiem, czy podołałabym. Zresztą, w samym tytule zawarłam hasło: miejsce
wynegocjowane - dla dialogu, spotkania, poznania, opowiedzenia o kondycji
performansu... Tak, spotkanie i relacje bardziej mnie zajmowały niż
nadzorowanie walki o trofeum.
Dla mnie to hasło
negocjacji, wraz z zasadą nominacji, ustawieniem sceny dla performerów i
tytułem „Trzy Czte Ry! Performance!", który brzmi ironicznie i sugeruje
wyścig, to prowokacja. Nie myślałaś tak o tym, kiedy opracowywałaś ideę
projektu?
„Trzy Czte Ry" to
hasło, które wypowiadamy przed skokiem przez kałużę, przed wypowiedzeniem
tajemnicy, przed zrobieniem głupoty, hasło, które wywołuje szybką akcję,
uwalnia nas od zamiaru, a wprowadza w proces. Skojarzyło mi się z performansem.
Hasło „nominacje" podpowiedziała mi Maja Ziarkowska. Sama wcześniej
mówiłam o zaproszeniu, ale nominacja brzmiała na tyle intrygująco, że zaczęłam
jej używać. Właśnie, może porozmawiamy o uczestnikach projektu?
Tak, powiedz, jak z
perspektywy twojego branżowego doświadczenia oceniasz wystąpienia młodych
artystów? Chodzi mi o ogólne wnioski.
Nie wiem, co znaczy
perspektywa branżowa, nigdy nie byłam z branży performans. Nawet zajmując się
tylko tym gatunkiem sztuki.
Mam na myśli
znajomość środowiska artystów performansu, doświadczenie, jakie zdobyłaś,
zajmując się sama przez lata tą dziedziną. Z pewnością obserwujesz też to, co
się w performansie dzieje teraz.
Mogę powiedzieć, co
zapamiętałam z każdego występu. Pierwsza była Maja Ziarkowska, która zamieniła
galerię w swoiste studio zwierzeń, zmieniając na siedem dni rolę instytucji
sztuki. Przemek Branas zaskoczył mnie opanowaniem, skrupulatnością i
postkolonialnym tematem swojego działania. Adam Gruba jest autorem filozofii
Golem, z której niewiele zrozumiałam, ale sam gest szukania ekspresji w tekście
wydał mi się interesujący. Szymon Kula, najmłodszy uczestnik naszych spotkań,
był niezmiernie skupiony, od niego to wprost emanowało, oglądałam mistrzostwo
kontemplacji. Zapach, którego długo nie mogłam się pozbyć, to galaretka
malinowa i ciasto, z których Agata Polny stworzyła rzeźbę i działanie wokół
niej. Oszukała nasze zmysły w mistrzowski sposób, na dodatek mimo słodyczy było
to najbardziej mięsne działanie w naszym cyklu. Zuzanna Czajkowska w Zielonej
Górze pierwszy raz powiedziała: jestem artystką! Ta deklaracja już na zawsze
będzie połączona z „Trzy Czte Ry!". Darek Kociński, najstarszy z naszych
uczestników, wykreował intrygująca sytuację na poły teatralną, czemu
przysłużyła się również zbudowana dla potrzeb projektu scena. Aktorami w jego
projekcie nie byli profesjonaliści, ale ochotnicy, w tym Wojtek Kozłowski,
dyrektor galerii. Justyna Łoś ciekawie poradziła sobie ze sceną - potraktowała
jej moduły jak pomost między przestrzenią galerii a przestrzenią publiczną. Norbert
Delman odwołał się do walki i dyskretnie, choć bardzo umiejętnie wykorzystał
dla potrzeb swojego działania performans Justyny. W trakcie koncertu Michała
Fryca poczułam się źle, duszno, wybiegłam z galerii, to się nazywa pętla
feedbacku (!), a Małgorzatę Michałowską zapamiętam szczególnie, bo nasza
współpraca była bardzo trudna, jednak jej wypracowany plan na kilka kolejnych
akcji okazał się tego wart. Przygotowując cykl liczyłam na wielkie WOW, może
obrzydzenie, może ból fizyczny, transgresję - te formy są mi bliskie, mam je
przepracowane. Jednak przekonałam się już w trakcie tego projektu, że
performans znalazł swoją delikatniejszą, może mniej zaskakującą, bardziej
wynegocjowaną i dyplomatyczną wobec publiczności formę.
A co możesz
powiedzieć o samych nominujących?
Nominujący zaskoczyli mnie,
bo dość klasycznie potraktowali możliwość wyłonienia do tego projektu własnego
performera. W tym gronie ciekawie postąpili Gordian Piec i Stanisław Gajda, bo
złamali strukturę nominacji i zaproponowali samych siebie.
Czy zauważasz
jakieś zmiany w performansie od czasów, kiedy z Karoliną działałyście jako
Sędzia Główny?
Właściwie to odpowiedziałam
już na to pytanie wyżej. Oczywiście jest to tylko moja perspektywa, nie odważę
się na budowanie ogólnego obrazu, bo nie jestem teoretykiem performansu. W
publikacji, którą właśnie przygotowujemy, oprócz przedstawień artystów będą
również teksty Artura Tajbera i Joanny Zielińskiej, które budują szerszą
perspektywę zmian, jakie zachodzą w gatunku. Artur opisuje długą drogę, która
doprowadziła do powstania Pracowni Sztuki Performance na Akademii w Krakowie,
Joanna odnosi się do postperformansu, działań performatywnych na styku teatru,
pisze o wystawie w kontekście performansu. Będzie też twój tekst, nakreślający
perspektywę historyczną, który wprowadzi nas do opisów działań, jakie mogliśmy
obejrzeć w ramach cyklu „Trzy Czte Ry!". Dodatkowo w publikacji będziemy
mogli przeczytać tekst Olgi Schiller na temat prawa autorskiego, które stanowi
również o działaniach tak efemerycznych jak performans. Będzie też nawiązanie
do filmów „America Is Not Ready For This" oraz „Książę", które
prezentował w ramach cyklu Karol Radziszewski.
Udało ci się
zręcznie uniknąć odpowiedzi. Powiedz jeszcze na zakończenie, czym jest dzisiaj
dla ciebie performans i co właściwie zmieniło się przez lata w twoim
postrzeganiu tej sztuki.
Na pewno otworzyłam się na
postrzeganie performansu w szerszym kontekście. Kiedyś uważałam, że nie można
tej dziedziny łączyć na przykład z teatrem, kinem, dziś nie jestem już tak
radykalna. Nie postrzegam już też performansu jako działania wyłącznie na
własnym ciele, bo zauważyłam, jak ogromny potencjał performatywny mają ludzie,
których spotykam, a także przedmioty i przestrzenie, którymi się
otaczamy.