Wiesz, że krytycy sztuki mają z tobą problem?
Ada Karczmarczyk: Heh... tak,
domyślam się tego, choć wydaje mi się, że to bardziej krytycy sztuki niż
krytyczki mają ze mną problem. Ogólnie mężczyźni mają ze mną problem. Ale nie
tylko ci ze świata sztuki. Męczą się również publicyści ze środowisk katolickich,
dziennikarze z bardziej mainstreamowych mediów, krytycy filmowi, muzyczni,
literaccy nawet... dużo by wymieniać. To pewnie wynika z tego, że ciężko mnie
uchwycić, bo stoję trzema nogami w bardzo odległych od siebie światach (sztuki,
duchowości i popkultury), a między nimi tkwi przepaść głęboka i ciągle
niezmierzona.
A ty chcesz tę przepaść
zasypać.
Tak, wypełnić pewnego rodzaju
pustkę, która te trzy wymiary dzieli.
Ale właściwie po co?
Uważam, że od każdego z tych
światów możemy uczyć się czegoś wartościowego, dlatego ignorowanie ich i
izolowanie od siebie prowadzi do ograniczeń w myśleniu, które żadnego
budującego dialogu nie daje. Czasami, żeby te trzy elementy połączyć, trzeba
stanąć na rzęsach.
Czujesz się już tym
zmęczona?
Jestem ostatnio tak wykończona
tym nadal wolontarialnym wyginaniem się we wszystkich kierunkach, że gdybym
miała coś wygrać na „Spojrzeniach", to najbardziej uszczęśliwiłby mnie
pobyt w jakimś sanatorium z regularnymi posiłkami i szlabanem na myślenie o misji
i sztuce. Ale nie wiem, czy to w ogóle możliwe, bo to myślenie już się zwarło
ze mną nierozklejalnie i jest naturalnym torem mojego postrzegania
rzeczywistości.
Nie mogę w to uwierzyć. Ta
cała misja religijna, o której tak dużo mówisz przy różnych okazjach wydaje mi
się jedną wielką artystyczną autokreacją. Czy nie jest tak, że to wszystko
sobie kiedyś po prostu wymyśliłaś dla żartu, a teraz konsekwentnie idziesz tą
drogą?
Przyzwyczaiłam się do tego, że
dużo osób tak to odbiera. Świat sztuki (i nie tylko) jest dziś pełen
niedowiarków. Ale tak jest z wiarą, że ona nie przychodzi łatwo. Żeby uwierzyć,
trzeba otworzyć się na coś trudnego do udowodnienia, uchwycenia i odrzucić lęk
przed wyjściem na kogoś naiwnego. Spójrzmy, ile tracą ci, którzy nie wierzą
dziś w istnienie dziewic. Nie szukają ich i nie znajdują, a w głębi duszy ich
najbardziej pragną. Mój umysł funkcjonuje w bardzo specyficzny sposób, który z
zewnątrz jest bardzo trudny do zdiagnozowania w kontekście moich intencji, ale
zauważyłam, że po spotkaniu ze mną wszyscy zaczynają załapywać powoli moją
specyfikę myślenia i wiele się rozjaśnia. Niestety dużo osób unika konfrontacji
ze mną. Może boją się, że ich nawrócę czy coś [śmiech]. A co do misji, to jej
świadomość pojawiła się w bardzo przełomowym dla mnie momencie, kiedy pod
znakiem zapytania stało, czy będę w ogóle zajmować się sztuką. Odkrycie
powołania było totalnym odlotem. Dziś nadal podążam tą drogą, ale zaczynam być
już bardziej zdystansowana do wielu spraw, bo zderzenie z rzeczywistością wiele
uczy. Jednak nadal czuję w sobie tę iskrę, która chce, aby sztuka, którą
tworzę, niosła w sobie coś wartościowego, coś zmieniała, a jednocześnie żeby
robiła to w sposób przyjemny i lekki. Elementy autokreacji też występują i są
ważnym elementem całego projektu ewangelizacyjnego, ale nie są jego celem,
raczej wspomagaczem, który wprawia przekaz zawarty w mojej sztuce w ruch.
Tak, ale problem w tym,
że przekaz, jaki płynie ze sporej części twoich realizacji, sprowadza się do
ironicznej krytyki religii katolickiej, w jej narodowym, polskim przaśnym
wydaniu. Niektórzy uważają, że to, co robisz, to po prostu beka z religii...
Ludzie, którzy wydaja takie
osądy są przeważnie raczej w tym temacie niekompetentni. Tropienie
teologicznych wskazówek w miejscach pozornie pozbawionych sensu ich nie
jara.
Ale takie odczytania
zdarzają się jednak dość często.
Bo ludzie oczekują potwierdzenia
tego, co w świecie sztuki było do tej pory kanonem w myśleniu, czyli tego, że
podnoszenie tematów związanych z religią musi wiązać się z ironią i krytyką. Z
tego powodu ciągle wiele osób nie potrafi uwierzyć w moją przemianę, przekręca
moje słowa i chce mnie zepchnąć do jednej szufladki, podpisując moje prace -
tylko dlatego, że podejmują temat religii w sposób pozytywny i afirmujący -
beką.
To prawda, że sztuka
współczesna odnosi się często do religii krytycznie, a przynajmniej mocno
problematyzuje związane z nią kwestie. Z pewnością zapętla się to w jakiś
schemat myślenia, ale wydaje mi się, że w wypadku twojej twórczości chodzi o
coś więcej, niż tylko o powierzchowne schematyczne odczytanie. Kiedy oglądam
„Sensualną", „Embriony na trony", „Co ty wiesz o Marii", czy
„Idź do światła i nie pierdol", to trudno mi uwierzyć, że robisz to na
serio. Zestawiasz estetykę disco polo, dance, seksualność w szowinistycznej
stylizacji, kicz, wulgarny język, narkotyki i kulturę klubową z tematyką i
symboliką religii katolickiej. Poważne potraktowanie tego połączenia wydaje mi
się nieprawdopodobne. Chodzi o to, że z punktu widzenia znaczeń organizujących
nasze myślenie w kulturze zachodniej, te treści i estetyki same się wzajemnie
znoszą.
To Pan widzi tam głównie
discopolo i seksualność w szowinistycznej stylizacji. Ja używam formy, która
nie do końca pasuje do treści, bo to bodziec, który porusza emocje i wytwarza
efekt konsternacji, ale robię to w tak zgrabny sposób, że sens i esencja
zostaje zachowana prawidłowo. Przekleństwa i mocniejsze wyrazy, jeśli się
pojawiają, nigdy nie są skierowane do tego, co promuję, tylko do tego z czym
walczę, aby podkreślić moją pogardę dla tego. Muzyka nie przedstawia jednego
stylu, tylko w zależności od treści jest do niej dopasowana, więc jeśli jeden
kawałek potrzebował stylu disco jak w „Sensualnej", bo to podkreślało jego
sens, to go użyłam. Narkotyczne odniesienia nie są użyte w celu promowania
narkotyków, ale są metaforą tego, że doznanie mistyczne i religijność ma w
sobie coś z odlotu poszerzającego granice percepcji, podobnie jak psychodeliki,
a w mojej twórczości wiara jest promowana jako o wiele wartościowsza dla nich
alternatywa. A co do szowinistycznej stylizacji to uważam, że seksualność nie
jest grzechem, jest darem od Boga, a wykorzystywanie jej w destrukcyjnym,
czysto hedonistycznym i próżnym kierunku jest złe. Jeśli używam seksualności,
to tylko w intencji misyjnej, dla wyższego ewangelizacyjnego celu, aby
nakierować uwagę na znaczące treści. W mojej sztuce po prostu podmieniam
esencje w formach... do tego, co przypomina sex i narkotyki, zamiast aplikować
to, co tam zazwyczaj jest, ja aplikuję ideę Boga. Odbiorcy oczekujący mocnych
wrażeń, tak naprawdę zjadają konia trojańskiego z kopytami.
Może nieporozumienie
wynika z tego, że twoja twórczość nie jest skierowana do ludzi wykształconych,
świadomych historii kultury, czy związanych ze sztukami wizualnymi, ale do
ludzi zanurzonych w popkulturze, dla których stylistyka, jakiej używasz, jest
naturalnym językiem, którym można poważnie mówić o różnych sprawach.
No właśnie okazuje się, że
ludzie, którzy są wykształceni i obeznani z kulturą powinni chwytać w lot to,
co chcę przekazać, bo powinni mieć lepiej wykształcone narzędzia do
rozkodowywania sztuki niż młodzież i odbiorcy popkultury. Mam wrażenie, że jest
na odwrót.
Bo forma wydaje się u
ciebie niespójna z treścią, nie wyraża twoich intencji. Jest tu pewne
pęknięcie...
Intuicja kulturalna bazująca na
podstawach filozofii klasycznej, teologii, metafizyki jest w świecie sztuki w
opłakanym stanie. Za to pluralistyczne mącenie i lanie wody o rzeczach mało
znaczących albo destrukcyjnych jest opanowane do perfekcji. To właśnie
powoduje, że dużo ludzi kultury (a może pseudokultury?) ma ze mną problem, bo
zatrzymują się na fasadzie formy i na tym często niestety kończą obserwację. Muszę
powiedzieć, że naprawdę długo myślałam o tym, jak ten mój przekaz misyjny
sformułować i szybko sobie uświadomiłam, że grzeczne miauczenie w standardowej
formie „Pan jest moim pasterzem" niczego nie zmieni, ani w sztuce, ani w
religii. Trzeba było wprawić w ruch moje talenty, które nabyłam w okresie sprzed
nawrócenia, kiedy to jeszcze używałam mocnych zagrań w innych intencjach. Teraz
używam ich, żeby przepchnąć niełatwe tematy przez internet i trafić raczej nie
do owieczek ze środowisk kościelnych. Tylko tego, co do nich przychodzi, raczej
się nie spodziewają (czyli najlepiej gimbazy z odmętu). Walczę o publiczność
dla mojej misyjnej sztuki w internecie śpiewając „Jaraj się Marią", „Idź
do światła i nie pierdol", „Beat z Serca Jezusa".
A co z transcendencją?
Nie martwisz się, że Jezus może być niezadowolony z takiej formy? Czy nie
zatraca ona wymiaru duchowego, o który tobie przecież tak na prawdę
chodzi?
Generalnie Jezus jest Bogiem,
nie kretynem, więc jak się jest kimś takim, to jest się też nadnaturalnie
inteligentnym, otwartym na kreatywne rozwiązania i przenikliwym oraz
perfekcyjnym w strategicznych rozgrywkach. Dlatego myślę, że jest zachwycony.
Poza tym to nie do końca są moje pomysły, tylko pewne dary, które dostaję z
góry. Ciężko jest mi uwierzyć w to, że mogę to sama wszystko wymyślać. Choć
pewnie wielu chciałoby dopatrywać się we mnie ponadprzeciętnego sprytu,
przebiegłości i turbo inteligencji, to niestety wiele spraw, które wydarzają
się w mojej sztuce, jest pewnym przypadkiem (nieprzypadkowym dla wierzących
oczywiście).
Kręcisz więc tyłkiem dla
Jezusa...
Co do piosenki „Sensualna",
w której kręcę tyłkiem dla idei Jezusa, to bardzo ważna jest jej warstwa
tekstowa, tym bardziej, że jest to prawie cover piosenki „Sexualna,
niebezpieczna" ukraińskiego zespołu Mirami. W mojej katolickiej przeróbce
jej słowa brzmią jednak „Sensualna, pożyteczna, katoliczka zawsze jest
stateczna". Ta liryczna transformacja nakreśla nowy budujący kierunek.
Propaguje ona wstrzemięźliwość, wysiłek oraz poświęcenie, za które czeka
nagroda. Forma mojej sztuki czerpie inspirację z internetowych amatorskich
produkcji, jak popularne robienie twerka tyłkiem, ale pod wpływem drobnych
zabiegów artystycznych i lirycznych zmienia ich sens na głębszy i bardziej
wartościowy. To pewien rodzaj alchemicznej przemiany tego, co jest puste w to,
co jest pełne, materiału bezużytecznego w szlachetny kruszec, mroku w
światło.
Kiedy tak opowiadasz o
tym wszystkim, wcale nie odnoszę wrażenia, żeby „Beat z Serca Jezusa", to
był twój naturalny język.
A ja za to odnoszę wrażenie, że
Pan bardzo manipuluje w tym wywiadzie.
Manipulacja to za dużo
powiedziane, trochę podpuszczam, bo ciągle nie mogę uwierzyć.
Ja właśnie jestem przaśna,
narodowa i katolicka. W takich środowiskach wyrosłam, są mi bliskie i nie widzę
powodu do tego, żeby na siłę zmieniać się i dopasowywać do wyrafinowanych elit
artystowskich, udowadniających inteligencki ateistyczny dystans do spraw
związanych z religią. Jedyne, co mnie różni od standardowych katolików i
narodowców to to, że aby przekazać treści używam awangardowego języka i zamiast
bezrefleksyjnie powielać i gloryfikować symbole religijne, to je animuję i
wprawiam w ruch. To dlatego, że zbyt duża oczywistość, jednoznaczność w podaniu
tematu i łatwość w ocenie moich intencji zabiłyby tutaj sztukę. Śpiewam
niegrzeczne (w formie) katolickie piosenki dziewczęcym głosem nie dlatego, że
to żart, ale dlatego, że tak potrafię najlepiej, a poza tym to mnie rozwija
wewnętrznie, a nie jakieś darcie ryja na pokaz, żeby na siłę udowadniać
antysystemowość.
Twoja sztuka jest więc
współczesną wersją sztuki religijnej?
W dużej mierze tak, ale z tą
różnicą, że jej forma kumuluje się wokół pozytywnych wibracji, a nie tych
depresyjnych i cierpiętniczych. Do tego czerpie trochę z ludowego klimatu
sztuki, trochę takiej nieudolnej, ale z serca, a nie z kipiących pychą i
popisówą estetyczną wyrobów.
Jak reagują na twoją
twórczość środowiska religijne, konserwatywne?
Ostatnio wpływowy konserwatywny
(a w zasadzie awangardowo-konserwatywny) kwartalnik PRESSJE bardzo wnikliwie
przeanalizował moją twórczość pod kątem naturalnej i świadomej kampowości,
która jej towarzyszy. Myślę, że skoro takie media odważyły się na swoich łamach
opublikować słowa do piosenki „Idź do światła i nie pierdol!", bo
zobaczyły w nim głębię, to możemy mówić o sporym przewrocie. Szkoda tylko, że
świat sztuki tak mało docenia i nagłaśnia takie przełomowe sytuacje, a głównie
skupia się na prężeniu do kolejnej wojny i dekorowaniu uwagą afer, które mało
wnoszą do wartościowego dialogu z innymi środowiskami.
Przez świat sztuki też
jednak zostałaś doceniona. Jesteś nominowana do tegorocznych „Spojrzeń",
prestiżowego konkursu dla młodych artystów, który zamierza wyławiać
najciekawsze postaci polskiej sztuki współczesnej do 36 roku życia.
Doceniam to, że zostałam
nominowana, bo uważam, że bardzo na to zasłużyłam i czuję się fenomenalnie
wiedząc, że sama się wypromowałam przebijając przez internet. „Spojrzenia"
są pewnym podkreśleniem tego całego wyczynu. Choć muszę przyznać, że chwilami
zaczynam czuć się w tym artystycznym świecie, jak pewien pajacyk, któremu marzy
się, żeby bardziej go doceniano merytorycznie i profesjonalniej analizowano, a
nie uśmiechano się do niego z powodów komercyjnych. Może sobie czasem z tego
powodu popłakuję, ale jednak cieszę się, że zamiast eksplorowania
artystowskich, pełnych pustej pustki dołów, klaszczę sobie wesoło do piosenek,
które mają wyższy sens i wypełniają mnie misją. To najwyższa nagroda.
Co pokazujesz na „Spojrzeniach"?
Jakąś fajną kieckę i buty na
obcasach. Zdecydowałam się na współpracę z męską energią i profesjonalistami od
dźwięku i obrazu. Publiczność może trochę się zdziwić. Generalnie będą to prace
o kobiecej naturze Kościoła. Tak więc idzie nowe.
Jak bardzo te realizacje
różnią się od tego, co robiłaś dotychczas?
O ile do tej pory panowała
słodka hipster-katolickosć, to teraz wszystko przechodzi w feministyczną
katolickość z większa nutą tematu kobiecości czy przywództwa duchowego. W
przyszłości może to przybierać jeszcze inne formy w zależności od tego, jakie
etapy będę przechodzić w moim życiu. Kto wie... Może nawet, aby zwizualizować
moje metafizyczne rozkminy, będę malować enigmatyczne medytacyjne gluty... Wszystko
zależy od tego czy uznam, że będą one coś wnosić do sztuki w temacie religii. Zaczynam
też otwierać się powoli na współpracę z innymi. Tym bardziej, że doszłam do
wniosku, że zawsze można przy okazji kogoś zewangelizować. [śmiech]