Mamy
znów czasy polityczne. Okazało się, że demokracja i gospodarka liberalna nie są
najlepszymi z możliwych światów, a prawdopodobnie nie będą także ostatnimi.
Historia toczy się dalej, a my znów musimy stać się jej akuszerkami. Wychodzimy
więc z domów, wchodzimy w tłum i krzyczymy. Krzyczą też artyści. Swoje notatki
z tłumu pokazała ostatnio Agata Bogacka. Jest to cykl nowych obrazów
zrealizowanych specjalnie dla galerii BWA w Zielonej Górze, które z jednej
strony w ciekawy sposób kontynuują jej formalne zainteresowania pograniczem
abstrakcji i figuracji, a z drugiej strony próbują wyprowadzić jej sztukę z
egocentrycznego zamknięcia w świat polityczności. Z tej drugiej strony wejście
w tłum nie do końca się Bogackiej udało.
Agata
Bogacka wypłynęła na fali rastrowego pob-banalizmu. Marcin Maciejowski był
ironiczny i narodowy, Wilhelm Sasnal rock’n’rollowy i salonowy, a Rafał
Bujnowski konceptualny. Na ich tle Bogacka wydawała się prowadzić refleksję
mniej zdystansowaną, bardziej dosłowną i stąd być może bliższą egzystencjalnemu
doświadczeniu swojego pokolenia. Jej siłą był wówczas podszyty melancholią
egocentryzm skupiony na płci i związanych z nią relacjach, który potrafiła
umiejętnie wykorzystać do wyrażenia stanu ducha swojego pokolenia wchodzącego w
dorosłe życie po 2000 roku. Pokolenia liberalnego, żyjącego w wielkomiejskim
świecie, chętnie konsumującego nowości proponowane przez rynek, a zarazem
zaczynającego przeżywać postmodernistyczny spleen, doświadczać ponowoczesnych
sprzeczności i dysonansów. Towarzyskość ale samotność, nagość ale
niedostępność, intymność ale powierzchowność, bliskość ale brak zaufania,
zadowolenie ale znużenie, oczekiwanie ale zwątpienie… O wczesnym sukcesie
Bogackiej zadecydowała zdolność do oddania tych napięć, a przede wszystkim
charakterystycznego dla tego pokolenia napięcia między otwartością i gotowością
do ekshibicjonizmu, a poczuciem graniczącej z solipsyzmem monadyczności. Nie
bez znaczenia był oczywiście także specyficzny styl Bogackiej, który pozwalał
ten klimat wyrazić – początkowo dosyć toporny, bliski językowi popularnych
mediów i łatwy do skonsumowania, ale zarazem bezpośredni i odświeżający.
Od tego czasu zainteresowanie jej malarstwem zaczęło stopniowo opadać,
ale też wiele się w nim wydarzyło. Żyjemy w czasach trudnych dla ludzi
dojrzałych. Rynek potrzebuje młodości i świeżości, szybko przeżuwa i wypluwa.
Nie ma w nim czasu na dłuższą refleksję czy wątpliwości. A malarstwo Bogackiej,
po młodzieńczej energii i śmiałości, zaczęło być coraz bardziej nieokreślone i
poszukujące. Jeśli, jak pisał kiedyś na swoim blogu Jakub Banasiak, od początku
brakowało w nim „dokręcenia śruby do końca” (http://krytykant.blogspot.com/2006/11/sercem-i-gow.html),
to później jest o to dokręcenie coraz trudniej. Bogacka mogła pójść
konsekwentnie drogą wiwisekcji stanu ducha swojego pokolenia, ale przeważyło u
niej zainteresowanie własnym światem wewnętrznym. Choć w warstwie narracyjnej jej
malarstwo stało się mniej autobiograficzne, to dla odbiorcy okazało się w
praktyce być bardziej hermetyczne, a przez to być może mniej ciekawe. Co przy
tym interesujące, pomimo pewnego wycofania się ze świata zmiany, jakie
zachodziły w jej twórczości, korespondowały wyraźnie, choć na swój unikalny
sposób, ze zmianami jakie dotyczyły w podobnym czasie także innych
artystów.
Po pop-banalistycznym realizmie (Ja
krwawię!, CSW Zamek, 2003) malarstwo Bogackiej przechodziło tendencje
surrealistyczne, zwrot ku wyobraźni, zainteresowanie snem i nieświadomością (Serce, Raster, 2006). Po poetyce
surrealistycznej pojawiło się wyraźne dążenie do abstrakcji, czyszczenie
obrazu, zainteresowanie kompozycją i samą materią malarską (Plan podróży, Arsenał 2009). Przyszedł
też czas na szukanie korzeni, przepisywanie historii, grzebanie w pamięci i w
archiwum (wystawa Pamiętniki, Zachęta
2011), a w między czasie także na eksperymenty z percepcją i samym malarstwem
jako medium (Obraz psuje się od głowy,
BWA Jelenia Góra 2015). Etapy w twórczości Bogackiej opisuje dokładniej m.in.
Agata Jakubowska w katalogu do wystawy wydanym w 2012 roku przez Państwową
Galerię Sztuki w Sopocie.
To są motywy i tendencje dość powszechnie podejmowane przez artystów w
ostatnich kilkunastu latach i w powtarzalności tych zainteresowań można widzieć
pewien koniunkturalizm. Jednakże o wiele ciekawsze, przynajmniej z
hermeneutycznego punktu widzenia, wydaje się szukanie wyjaśnień dla tych
związków w pokoleniowej intuicji i wspólnym kulturowym kontekście. Myślę przede
wszystkim o rozczarowaniu powierzchownością kultury masowej i płytkością
sfetyszyzowanych relacji międzyludzkich oraz o poczuciu płynności
rzeczywistości, związanej z nią niepewności i braku zaufania wobec tego, co
przyniesie przyszłość. W takich sytuacjach najbardziej godny zaufania okazuje
się zwykle wewnętrzny świat wyobrażeń, a następnie stare sprawdzone wartości
zdeponowane w historii, tradycji i w rodzinnym archiwum, które zaczynamy
wyciągać z szafy i odświeżać. Ostatnio takim wspólnym kontekstem, łatwiej może
od pozostałych uchwytnym, jest niepewność polityczna, która każe nam myśleć
także politycznie i poszukiwać oparcia we wspólnocie na poziomie świadomości
obywatelskiej i dyskusji o dobru wspólnym.
Wystawa Tłum Agaty Bogackiej
w BWA Zielona Góra wspierać się chce właśnie na tym ostatnim kontekście.
Artystka wychodzi ze swojego prywatnego lebenswelt
na ulicę i wchodzi w tłum. Gustaw Le Bon na przełomie XIX i XX wieku widział w
tłumie głównie obcą niebezpieczną irracjonalna siłę, prostą, tępą i jednolitą,
którą rządzą skrajne i przesadne emocje. Dzisiaj, sami będąc wielokrotnie
częścią tłumu, patrzymy na niego bardziej familiarnie, oswoiliśmy go i
dowartościowaliśmy. Jak pisze Marta Czyż –autorka tekstu do wystawy – „tłum
stał się elementem demokracji (…). Dzisiaj decyzja o tym, aby wejść w tłum jest
równoznaczna z chęcią osiągnięcia jakiegoś wspólnego celu. Jest potwierdzeniem
swojej obecności w społeczeństwie”.
Tłum pokazany przez Bogacką nie wydaje się być jednak politycznie
świadomym tłumem. To raczej anonimowa masa ludzka zgromadzona z nieznanych
powodów i w nieznanym celu, wypełniona ludźmi pozbawionymi indywidualnych cech,
odwróconymi tyłem albo ukazującymi się en
face jako zuniwersalizowane geometryczne kształty. Jest ścisk, ale nie czuć
klaustrofobii. W ogóle nie czuć emocji, panuje raczej, jak to u Bogackiej,
chłodny dystans. Co najwyżej lekka irytacja, że inni zasłaniają mi widok. To
może być protest w sprawie obrony Trybunału Konstytucyjnego albo potańcówka w
klimatach lat 70. Bogacka pokazuje tłum, dla którego nie ma to większej
różnicy, tłum zatomizowany, bierny i pozbawiony mocy sprawczej. Czy tak wygląda
dzisiaj nasze polityczne zaangażowanie? Byłoby to spostrzeżenie bardzo
rozczarowujące i pesymistyczne, ale nie sądzę, żeby było zgodne z intencjami
artystki. Zbyt bardzo pasuje do klimatu jej wcześniejszych prac.
Wchodząc w tłum Bogacka pozostała w swojej pracowni. Bardziej niż cel
zgromadzenia, zimne stopy i smog interesuje ją proces malowania obrazu,
tworzenie i rozwiązywanie malarskich rebusów, subtelne rozstrzygnięcia w ramach
kompozycji. Bogacka idzie za swoją intuicją malarską a nie za tłumem. Stosuje
też te same charakterystyczne dla siebie malarskie zabiegi, które mimowolnie,
jakby niezależnie od tematu, wprowadzają ten sam melancholijny klimat chłodu,
zdystansowania, bierności i osamotnienia. W istocie temat lidzkich zgromadzeń
jest tutaj jedynie pretekstem, elementem większej prywatnej malarskiej zabawy,
a faktycznym tematem tych obrazów pozostaje sama artystka. Nie jestem tym
zaskoczony ani rozczarowany. W Zielonej Górze, być może nieco paradoksalnie,
jest to po prostu jeszcze bardziej czytelne. Problem mam raczej z tekstem Marty
Czyż, który jednoznacznie odczytuje obrazy Bogackiej w kontekście
społeczno-politycznym. Tekst kuratorski nie powinien sztuki usensowniać ale
jedynie ją delikatnie wyjaśniać, jeśli w ogóle tego potrzebuje. Być politycznym
jest dzisiaj trendi, ale tym obrazom ta dosłowność nie robi dobrze. Odbiera im
lekkości, spłaszcza je i banalizuje. A same nowe obrazy Agaty Bogackiej są ok.
To już z resztą jest kwestia indywidualnego gustu.