Gorzko, lecz trywialnie. Krzysztof Wałaszek w BWA Wrocław ("Szum", 29.04.2015)



Wystawa Krzysztofa Wałaszka pt. „Życie artysty z drugiej połowy XX wieku” nie prowokuje, nie wzbudza kontrowersji, nie otwiera dyskusji. Przechodzimy z sali do sali, czytamy opisy, kręcimy się w kółko, uśmiechamy się ze zrozumieniem i wychodzimy. Dlaczego? Przecież artysta stawia otwarcie gorzką diagnozę życia społeczno-politycznego ostatnich dziesięcioleci.
Od 27 marca do 17 maja we wrocławskim BWA Awangarda możemy zobaczyć dużą retrospektywną wystawę Krzysztofa Wałaszka – wrocławskiego artysty związanego z nurtem sztuki krytycznej, w swoim czasie okrzykniętego artystą kontrowersyjnym i obrazoburczym, który obecnie, już jako pewnego rodzaju „klasyk”, uczy rysunku na wrocławskiej ASP. Wystawa ma pokazać wielowątkowość i wszechstronność jego twórczości, ale też, jak sądzę, jego ciągłą twórczą aktywność i aktualność. Na ekspozycję składają się prace wykonane w różnych technikach (obrazy na płótnie, grafiki, różnego rodzaju przedmioty, w tym ceramika i ready mades) oraz korespondujące z nimi dokumentacje z poprzednich wystaw i różnego rodzaju działań. Wystawie towarzyszy też film, w którym Wałaszek opowiada o swoim życiu i twórczości. Całość została podzielona na sale tematyczne, które pomagają organizatorom rozmieścić ten spory dorobek w trudnej przestrzeni galerii a widzom percepcyjnie go ogarnąć. Rozmieszczenie prac nie jest przy tym przypadkowe. Kuratorka Anna Markowska przemyślała dorobek Wałaszka i interesująco oprowadza nas po jego twórczości, nie szczędząc w opisach swojego komentarza. Trochę bałaganu wprowadzają jednak towarzyszące temu podziałowi logiczne niejasności. Czasem prace organizowane są wokół techniki artystycznej, czasem wokół samego pomieszczenia, innym razem poprzez metaforę bądź temat. Utrudnia to zrekonstruowanie sobie proponowanej przez organizatorów narracji.
Zaraz po wejściu do galerii w „Hollu głównym”, niczym na wycieraczkę dla naszej psychiki, natrafiamy na duże płótno Siostra (1992), które przypominając konwencje starego malarstwa barokowego, nastroić ma nas refleksyjnie i pochylić nad marnością i nieuchronną przemijalnością życia. Idąc w prawo, wchodzimy do sali „Multiple choice”, w której artysta zestawia materiały towarzyszące minionym wystawom i akcjom artystycznym (ulotki, plakaty, zaproszenia) z gęsto wyklejoną na ścianie tapetą z gazetek reklamowych wielkopowierzchniowych marketów, zwracając uwagę na towarzyszącą artyście i odbiorcy konieczność ciągłego ponawiania wyboru między „przestrzenią sztuki” a „przestrzenią zakupów”. W sali „Życie przedmiotów domowych” możemy zobaczyć ceramikę przechowującą w kredensie dla przyszłych pokoleń narodowe mity i wartości. Tuż obok jest sala „Malarstwo” podzielona na część społeczno-polityczną oraz na autotematyczne odniesienia do figury artysty, kwestii malowania i samoświadomości malarskiego medium. Wybierając lewą stronę zwiedzania, z holu głównego wchodzimy do sali „Vanitas”, która w autoironiczny sposób podejmuje temat marności ludzkiego bytu w obliczu nieuchronnego przemijania. Dalej mamy salę „Warsztat samochodowy” – rekonstrukcję wystawy z 2003 roku w warsztacie samochodowym Jerzego Chudyka (nawiązującą do pokazu Henryka Berlewiego z 1924 roku) – która wciąga nas w zabawę poszukiwania relacji między przedmiotami, nadawania nowych znaczeń i podejmowania decyzji odnośnie tego, co jest, a co nie jest sztuką. „Sala Wielkich Mistrzów” za naszym pośrednictwem nawiązuje dialog z Leonardem da Vinci i Marcelem Duchampem, a w „Garderobie” miesza się dokumentacja z autokreacją.
Lata świetności i największej aktywności twórczej Krzysztofa Wałaszka przypadają na przełom lat 80/90-tych XX wieku. W tym okresie uformował się charakterystyczny dla niego surowy język czerpiący, z jednej strony z przaśnej plebejskiej ludycznej estetyki, z drugiej strony z dyskursu narodowego, z ówczesnego języka polityki i mediów. Ważną cechą tego języka jest dystans, częste samoodniesienia, ironia i sarkazm, które w ogóle pozwalają rozpatrywać to, co robi Wałaszek, w kategoriach sztuk wizualnych. Artysta przejmuje obecne w świadomości narodowej hasła, symbole, zwroty oraz wykorzystywane przez ośrodki władzy ideologiczne chwyty perswazyjno-propagandowe, dokonuje interwencji i odwraca kierunek ich oddziaływania. W ten sposób powstaje prosty, dosadny przekaz, uderzający tak, jak bito kiedyś po głowach na wsi sztachetami. Ten język bywa jeszcze dzisiaj adekwatny (na przykład do niektórych aspektów politycznej, w tym narodowej i katolickiej retoryki), ale generalnie rzecz biorąc jego czas minął wraz z sukcesem wczesnego malarstwa Marcina Maciejowskiego i na gruncie dzisiejszej sztuki jest już anachroniczny. Jest po prostu zbyt toporny, grubo ciosany i bezpośredni.
Jeśli zaś chodzi o diagnozy, jakie stawia Wałaszek, choć niezmiennie ważne, aktualne i gorzkie, są w zasadzie trywialne. A wyrażone tak bezpośrednio, jak u Wałaszka, są trywialne od wieków. Dlatego właśnie nie budzą kontrowersji, nie szokują, a powodują jedynie gorzki porozumiewawczy uśmiech. Kościół jest pazerny, politycy myślą tylko o sobie, artysta jest egotykiem i hochsztaplerem, narodowe kompleksy są nieuleczone, transformacja ustrojowa przyniosła strat nie mniej niż zysków, a wszystkim rządzi rynek. Niezależnie od politycznych kampanii optymizmu, możemy usłyszeć o tym od przypadkowych przechodniów na każdej przecznicy naszych miast. Nie potrzebujemy do tego galerii. Te treści zasilają na co dzień nasze powszechne zgorzknienie i rozczarowanie, a same ośrodki władzy już ich dzisiaj specjalnie nie kryją. Owszem, jeśli chcemy żyć w zdrowym obywatelskim społeczeństwie, to trzeba o tym wszystkim mówić, ale to zadanie nie należy już do artysty. Artysta (krytyczny artysta) powinien wydobywać na światło dzienne to, co dotąd ukryte, sięgać pod powierzchnię ideologii, odwijać kolorowe opakowania, tropić nowe formy hipokryzji i identyfikować eufemizmy. Dzisiejsze „ukryte sprężyny” czekają na ujawnienie przez nowe pokolenia artystów.
Być może właśnie z tych powodów, wyczuwanych podskórnie przez organizatorów, wystawa w BWA Awangarda skupia się nie tyle na treści prac Wałaszka, ile na samym artyście. Przedstawia go jako narodowego anty-bohatera i zarazem klasyka polskiego malarstwa, który teoretycznie mógłby już wisieć w jakiejś drugorzędnej polskiej ambasadzie. Pewnie niejednemu politykowi w jego „niewyrafinowaniu” ta toporna estetyka, brzmiąc tak bardzo rodzimo, mogłaby przypaść do gustu. Co więcej, sam Wałaszek bardzo często odnosi się do samego siebie. Wałaszek, Wałaszek, Wałaszek… wszędzie Wałaszek. Oczywiście czyni to z dystansem i ironicznie, także ze sporą dawką melancholii, drwiąc z siebie i w ogóle z figury artysty. To są chyba najciekawsze i najbardziej aktualne fragmenty ekspozycji. Niepokoi jednak ten jednogłos kuratora i autora. Zdaje się, że wąska granica między twórczym samoodniesieniem a egotyzmem została przekroczona, a to wprowadza fałszywą nutę do tak ważnej dla artysty autentyczności i odwraca uwagę od krytycznej wymowy poszczególnych prac.