W kwietniu 2012 roku ukazała się Pana nowa książka „Droga do Tarvisio”. Minęło już trochę czasu od premiery, można więc porozmawiać o niej z większym dystansem. Proszę powiedzieć, dlaczego właściwie napisał Pan tę książkę?
Książki pisze się
głównie po to, żeby inni je czytali. To pierwszy powód, oczywisty. Powód
drugi jest taki, że miałem kilkuletnią przerwę od prozy i w końcu
poczułem głód pisania. Po trzecie, chciałem napisać rzecz o mężczyźnie,
który szuka miłości, jadąc do Pragi, ponieważ bardzo lubię to miasto.
Ostatecznie okazało się, że bohater powieści – via Praga – pojechał
dalej, do włoskiego Tarvisio. Wreszcie, chciałem przy okazji wsadzić kij
w mrowisko, przypomnieć o polskich przywarach, które mnie szczególnie
uwierają, na przykład antysemityzmie.
Udało się włożyć kij w mrowisko? Jakie są reakcje na tę książkę?
„Droga...” wywołuje
skrajne odczucia, od zachwytu po negację, przy czym tych negatywnych
opinii jest dużo mniej. Mówię tu o wypowiedziach czytelników i
recenzentów, których nie znam osobiście. Bo jeśli znajomi chwalą moją
książkę, biorę poprawkę, że być może jest to z ich strony zwykła
kurtuazja.
Czy miały miejsce jakieś
niecodzienne sytuacje, z których chciałby Pan uczynić anegdotę? W
przypadku kontrowersyjnej książki trudniej chyba o napad przez „Panią w
moherowym berecie” niż w przypadku filmu czy jakiejś instalacji w
pobliskim BWA…
Przypadek Salmana
Rushdiego pokazuje, że z powodu książki zagrożone może być nawet życie
pisarza… Oczywiście, w przypadku „Drogi” nie spodziewam się fatwy ze
strony fundamentalistów, kimkolwiek są… Jak dotychczas nie zaatakowały
mnie starsze panie „w moherowych beretach” i podobnie myślące osoby i
pewnie tego nie zrobią. Nie przypuszczam, by w ogóle sięgnęły po
„Drogę…”.
To książka przewrotna, wieloznaczna, ironiczna… Z kim Pan gra, kogo wodzi za nos i co jest stawką w tej zabawie na serio?
Gram ze wszystkim, z
czytelnikami, bohaterem i z samym sobą również. Dla bohatera w tej grze
stawką jest miłość, a nawet życie. A dla mnie? Tylko i aż to, żeby moja
powieść nie zostawiła czytelnika obojętnym. Lepiej niech się wkurzy
niżby po lekturze miał wzruszyć ramionami. Ale mam nadzieję, że nawet
jeśli zirytują go główny bohater i jego historia, to choć przez chwilę
zastanowi się, dlaczego tak się stało.
Czy chciał Pan, aby czytelnik utożsamiał głównego bohatera z autorem? Obaj ukrywają się pod tym samym nazwiskiem…
Obdarowałem
bohatera „Drogi...” swoim imieniem i pierwszą literą nazwiska, ponieważ
tak mi było wygodnie. Pośrednio jest to też nawiązanie do Franza Kafki i
postaci z jego utworów, o czym zresztą wspominam w książce – do Gregora
Samsy z „Przemiany”, Józefa K. z „Procesu” i K. z „Zamku”. Mój Grzegorz
K. to postać fikcyjna, tak jak cała powieść jest fikcją. Literatura,
łącznie z reportażem, niewiele ma wspólnego z rzeczywistością. Wprawdzie
często opisuje i naśladuje życie, niekiedy udanie, lecz przecież nim
nie jest, oddaje tylko jego niewielką część. W powieści czytelnik obcuje
z rzeczywistością, którą widzi autor, ale nie jest to przecież
rzeczywistość obiektywna.
Czyli jednak widzi Pan świat tak, jak Grzegorz K. ...
Częściowo. To, co
nas łączy, to zainteresowania literaturą i sztuką, obaj alergicznie
reagujemy na antysemityzm. Poza tym, ja w swych reakcjach jestem
łagodniejszy niż Grzegorz K., w każdym razie taką mam nadzieję. Jeśli
mnie w pewnych sytuacjach przydałaby się pomoc psychologa, to jemu –
psychiatry.
Czy wstydzi się Pan, że jest Polakiem?
Jestem Polakiem i
dla mnie to powód do dumy i właśnie dlatego czasami wstydzę się za
niektórych moich rodaków. Kiedy chodzę po Pradze, mijam setki ludzi,
wszyscy są trzeźwi i nagle spotykam jednego pijanego osobnika
wydzierającego się na całą ulicę i jest to Polak, wtedy mi wstyd. Albo
kiedy rodzimi kibole demolują zagraniczne lub polskie miasto. Albo gdy
widzę tłum z transparentami, ziejący nienawiścią do wszystkich, którzy
ośmielają się myśleć inaczej.
Dużo podróżuje Pan po Europie?
Lubię zwiedzać
europejskie kraje, niestety ostatnimi laty z różnych powodów robię to
rzadziej niż niegdyś. Wcześniej sporo jeździłem, szczególnie do Włoch,
teraz przynajmniej raz w roku staram się być w Pradze i Czechach albo
Wiedniu.
Co z Polską jest nie tak?
Nie jesteśmy
tolerancyjni. Nie potrafimy rozmawiać ze sobą, każdy chce powiedzieć, co
swoje, a nie wysłuchać drugiego. Wywyższamy się, a jednocześnie
jesteśmy zakompleksieni. Wietrzymy w spiski i zmowy, bo zawsze są jacyś
„oni”, którzy knują, by nam zaszkodzić. Nie potrafimy przyjąć do
wiadomości, że nie jesteśmy i nigdy nie byliśmy mesjaszem narodów. Ciąży
na nas przeszłość: zabory, okupacja i trwająca pół wieku „opieka”
Wielkiego Brata ze Wschodu. Kiedyś ksiądz Tischner użył określenia „homo
sovieticus”, które najpierw mnie obruszyło, jednak potem przyznałem
księdzu rację. Wielu z nas uważa, że im się wszystko należy za nic.
Komuna się dawno skończyła, ale to myślenie ciągle pokutuje. Oczywiście,
nie dotyczy to wszystkich Polaków. Na przykład dzisiejsi dwudziesto- i
trzydziestolatkowie w zdecydowanej mierze są już inni, trzeźwo i
zdroworozsądkowo oceniają rzeczywistość, w której żyjemy, bez problemu
nawiązują kontakt z rówieśnikami z Zachodu, nie mają wobec nich
kompleksów.
Czy Niemcy i Austriacy,
mieli okazję przeczytać tę książkę? Czy w ogóle powinni ją przeczytać?
Może to książka tylko dla Polaków…
Dla Niemców i
Austriaków nie byłaby to przyjemna lektura... Nie przypuszczam, by
„Drogę...” przeczytali już jacyś cudzoziemcy, z prostego powodu – na
razie nie została przetłumaczona na żaden obcy język. Ja pisałem ją
przed wszystkim z myślą o polskim czytelniku.
Przez pewien czas wydawało
się, że można zbudować Europę bez narodowych resentymentów. Te jednak
tkwią chyba zbyt głęboko… Polska, przez swoje niezbyt szczęśliwe
położenie geograficzne, wydaje się szczególnie naznaczona poczuciem
niedowartościowania i upokorzenia. Czy da się z tym w ogóle coś zrobić w
perspektywie jednego pokolenia?
To raczej za krótki
czas, skoro jednak młodzi stają się bardziej otwarci od swoich
rówieśników sprzed lat, jest szansa, że uda się to w następnym
pokoleniu. Może jestem naiwny.
Za co lubi Pan Pragę, i w
ogóle Czechów? Ich historia jest w dużej mierze podobna do naszej, a
jednak wydają się inni… sympatyczniejsi, bardziej wyluzowani, lepsi?
Nie wiem, czy Czesi
są lepsi od nas, lecz mają cechy, których brakuje mi w Polakach:
dystans do samych siebie, tolerancję, łagodność, „nienapinanie się”. A
Praga, cóż. Nigdzie indziej nie czuję się tak dobrze jak w Pradze. I to
też jest pewnie zasługa mieszkających tam ludzi, nie tylko wspaniałej
architektury.
„Droga do Tarvisio” jest także książką o sprawach bardziej uniwersalnych i indywidualnych, o miłości, samotności i wolności…
Nie chciałem, aby
była to powieść polityczna czy, o zgrozo, publicystyczna, gdyż wówczas
jej żywot byłby bardzo krótki. Bohater nie wygłasza poglądów
politycznych, nie opowiada się za żadną partią, jedzie przez Europę i
podczas tej podróży ujawniają się jego fobie, lęki. Powiem szczerze, że
dla mnie to przede wszystkim opowieść o pogubieniu i potrzebie miłości,
dopiero w drugim rzędzie o polskich przypadłościach i kompleksach.
Czy miłość nie jest tylko
granicznym przypadkiem uzależnienia? Papierosy też ciężko odstawić, ale
gdy uświadomimy sobie, że nam nie służą, odstawiamy, chorujemy i po
jakimś czasie papierosowego smrodu znieść już nie możemy… gorzej gdy
pewnego dnia przy piwie znowu skusimy się na jednego lub dwa. Wtedy
okazuje się, że miłość to najlepsze lekarstwo na samotność, która od
pewnego czasu nieznośnie nas dręczy, i wszystko zaczyna się od początku…
Miłość to uczucie,
nie używka, a tęsknota za ukochaną osobą nie jest głodem nikotynowym czy
alkoholowym. Zapewne zdarza się, że miłość staje się uzależnieniem od
drugiego człowieka, tylko czy wówczas możemy jeszcze nazywać ją
miłością?
Tak, definicja zawsze zależy
od pewnych początkowych założeń… moje pytanie było celowo prowokacyjne.
Po setkach lat refleksji sztuki nad miłością trudno zadać wprost
pytanie o istotę tego uczucia. Ale myślę, że warto to robić… Co myśli
Pan o miłości?
Nic nowego nie
wymyślę: jest niezbędna człowiekowi do życia, daje nam siłę, choć może
też być cierpieniem i przekleństwem, gdy jest nieodwzajemniona. Ten
drugi przypadek jest zresztą ciekawszy z twórczego punktu widzenia.
Największe dzieła powstawały, gdy ich autorzy przeżywali miłosne udręki
niż gdy byli zakochani. Dla twórcy być szczęśliwie zakochanym to nie
jest najlepszy stan, można wpaść w banał.
A co wolnością? Gdy
zabraknie łańcucha codzienności jedziemy do dobrze znanego… Tarvisio –
miejsca, które łączy wolność z bezpieczeństwem, niecodzienność ze
swojskością…
Jedni czują się
wolni w górach lub na morzu, inni – gdy wyzbędą się nałogów. Wolność
jest w każdym z nas, my sami wytyczamy jej granice. Myślę o ludziach
mieszkających w Europie czy Ameryce. Polska też jest wolnym,
demokratycznym państwem, pewnie, że to ciągle niedoskonała demokracja,
ale jednak. Śmieszą mnie rodacy, którzy dzisiaj mówią o zniewoleniu,
widocznie nie pamiętają albo nie wiedzą, jak było w poprzedniej epoce. A
niektórym wolność myli się z bezprawiem.
Zdecydowanie tak, ale miałem
na myśli kwestię bardziej ogólną. Pragniemy wolności, ale zarazem boimy
się jej. Jak tylko znajdziemy się na otwartej nieznanej przestrzeni,
zaraz szukamy czegoś znajomego, na czym moglibyśmy się oprzeć… utartych
górskich ścieżek czy choćby stereotypów w myśleniu…
Ma Pan rację,
bohater podąża drogą, którą dobrze zna, w ten sposób czuje się
bezpieczniej niż miałby się wybrać w nieznane rejony. Zamyka się w
schematach, więc ta jego wolność, która jest podróżą, podlega
samokontroli. Być może prawdziwą wolnością jest dla niego tytułowe
Tarvisio. A właściwie nie tyle wolnością, ile uwolnieniem.
Sprzeczność, ambiwalencja wydaje się być dla Pana ważną cechą ludzkiej kondycji… ludzkiej czy przede wszystkim polskiej?
Jak wiadomo, nie ma
ludzi i narodów doskonałych, jednak w Polakach sprzeczności są
szczególnie widoczne. Potrafimy być odważni, bohaterscy i szlachetni,
ale też donieść na sąsiada podpisując się „Życzliwy”. Bezkrwawo
odsunęliśmy komunistów od władzy, by następnie się podzielić. Umiemy się
jednoczyć w trudnych chwilach, by za moment skoczyć sobie do gardła. W
czasie wojny szmalcownicy denuncjowali Żydów, a zarazem inni Polacy
Żydów ukrywali. Tak to z nami jest i coś mi się niestety zdaje, że te
przeciwstawne cechy są nam przypisane na wieki wieków, amen.
Droga jest w sztuce często metaforą ludzkiego życia. Jaki obraz życia wyłania się z „Drogi do Tarvisio”?
Wolałbym
interpretację pozostawić czytelnikom, każdy moją powieść może odczytać
inaczej i tak jak chce. Od siebie mogę powiedzieć, że nasze życie jest
pozornie uporządkowanym chaosem, na który niekiedy mamy wpływ, choć
miejsce, a zwłaszcza czas finału zwykle do nas nie należą. Chyba że
ktoś decyduje się popełnić samobójstwo.
O czym będzie Pana kolejna książka „Berlin, późne lato” i kiedy możemy spodziewać się jej w księgarniach?
Powinna ukazać się w
pierwszej połowie 2013 roku. Opublikuje ją wydawnictwo Dobra
Literatura, z którym już chyba związałem się na stałe. To historia o
wojennej miłości niemożliwej między niemieckim pisarzem a ukrywającą się
w jego berlińskim mieszkaniu młodą Polką, uciekinierką z obozu
koncentracyjnego. Myślę, że głównego bohatera „Berlina”, Otto Petersa,
łatwiej będzie polubić niż Grzegorza K. z „Drogi do Tarvisio”.
Dziękuję za rozmowę.